Brandon Sanderson, najlepiej znany z dokończenia cyklu „Koło czasu” Roberta Jordana, robi sobie przerwę w Way od Kings i powraca do świata Zrodzonego z Mgły.
Trzysta lat po wydarzeniach opisanych w trylogii „Zrodzonego z Mgły”, Scadrial unowocześnia się, koleje uzupełniają kanały, ulice i domy bogaczy oświetlają elektryczne lampy, a w niebo wznoszą się pierwsze drapacze chmur o żelaznej konstrukcji.
Kelsier, Vin, Elend, Sazed, Spook i pozostali są teraz częścią historii – lub religii. Jednakże, choć nauka i technika wznoszą się na wyżyny, stara magia Allomancji i Feruchemii wciąż odgrywa rolę w odrodzonym świecie. Na pograniczu zwanym Dziczą są podstawowymi narzędziami dzielnych mężczyzn i kobiet, którzy starają się zaprowadzić tam prawo i porządek.
Jednym z nich jest Waxillium Ladrian, rzadki Podwójny, który dzięki Allomancji może Odpychać metale, a dzięki Feruchemii zmniejszać lub zwiększać swój ciężar. Po dwudziestu latach spędzonych w Dziczy, Wax został zmuszony przez rodzinną tragedię do powrotu do stolicy Elendel. Z dużą niechęcią musi odłożyć broń i przyjąć obowiązki przynależne głowie arystokratycznego rodu. W każdym razie tak mu się wydaje, do chwili, gdy boleśnie przekonuje się, że posiadłości i eleganckie ulice miasta mogą kryć w sobie większe niebezpieczeństwa niż piaszczyste równiny Dziczy.
Powyższy opis recenzowanej książki z jej tylnej okładki wzbudził we mnie duży opór – zbulwersowało mnie bowiem określenie
Brandona Sandersona jako osoby głównie znanej z prac nad
dokończeniem cyklu
„Koła czasu”, tak jakby pozostała twórczość tego pisarza miała charakter poboczny czy wtórny. Tymczasem związek przyczynowo-skutkowy był odmienny –
Sanderson napisał kilka tak znakomitych książek, jak choćby wspaniałe
„Elantris”, intrygujący
„Siewca wojny” czy właśnie seria poświęcona
palaczom metali, iż został uhonorowany zaszczytem dokończenia tego, na co
Robertowi Jordanowi nie stało życia.
Nie zmienia to jednak faktu, iż
„Stop prawa” nie jest pozycją, którą można by jednym tchem wymienić obok wyżej wskazanych dzieł jego pióra, a to choćby ze względu na jej skromne rozmiary, jakże wszak odbiegających od „ceglastych” standardów Amerykanina.
Co więcej,
„Stop prawa” ponownie nas przenosi do świata, który był kiedyś zamieszkiwany przez Vin, Elenda czy Kelsiera, pozwalając nam zobaczyć, jak tenże sobie poradził z nowym początkiem w ciągu pierwszych kilku wieków po wydarzeniach opisanych w pierwotnej trylogii. Tym razem więc czytelnik znający pozostałe odsłony serii z łatwością zaadaptuje się do nowych realiów, pozostali zaś winni raczej sięgnąć najpierw chociażby po
„Z mgły zrodzonego”.
„Stop prawa”, oczywiście przy uwzględnieniu specyfiki świata wykreowanego wcześniej przez
Sandersona, to przedstawiciel wcale popularnego gatunku steampunk, czyli fantastyki rozgrywającej się w scenerii rewolucji przemysłowej, w tym przypadku raczej w jankeskim niźli brytyjskim wydaniu. Oczywiście nie jest to jedyna nowość, autor postanowił bowiem nieco odświeżyć już pewne schematy, poprzez umożliwienie połączenia allomancji z feruchemią, ale zarazem wyeliminowanie istnienia jednostek łączących w sobie więcej niż dwa talenty.
Mając za sobą bardzo przyjemne doświadczenia płynące z lektury innych wydanych w Polsce książek
Sandersona nie potrafiłem się zaskoczyć kunsztem warsztatu tego pisarza, przejawiającego się choćby w kreacji niezwykle ciekawych postaci, choćby pomagiera Wayne’a, człowieka o lepkich rękach, ale też obdarzonego prawdziwą iskrą bożą w relacjach interpersonalnych, jak również – czego sobie w pełni nie uświadamia – słuchem absolutnym.
„Stop prawa” dostarczył mi dużej przyjemności z lektury, niestety krótkiej. Jest to książka z pewnością wyróżniająca się wśród szeregu innych czytadeł z gatunku fantastyki, tak jak i jej autor wyróżnia się z grona twórców tych ostatnich dziełek. Wypadałoby więc rzec – dziękuję i proszę o jeszcze. A zakończenie sugeruje, iż mój apetyt nie pozostanie niezaspokojony.
|
Autor: Klemens
|
|
|