Utopia Avenue to przedziwny brytyjski zespół muzyczny, o którym nigdy nie słyszeliście. Wyłonił się na londyńskiej scenie psychodelicznej w 1967 roku. Tworzyli go pieśniarka folkowa Elf Holloway, basista-bluesman Dean Moss, wirtuoz gitary Jasper de Zoet oraz perkusista jazzowy Griff. Krótka podróż ku sławie poprowadziła zespół od tanich klubów w Soho przez debiut telewizyjny w Top of the Pops, który zbliżył Utopia Avenue do sukcesu na listach przebojów, a następnie poprzez sławę w Amsterdamie, więzienie w Rzymie, zgubny pobyt w nowojorskim Chelsea Hotel, do Laurel Canyon i San Francisco jesienią `68 roku.
Brytyjczycy może i utracili swoje imperium, tak naprawdę jednak wciąż sprawują rządy nad światem. Może już w mniejszym stopniu na niwie politycznej – np. to ichniejszy premier zabiega o posłuchanie w Delhi a nie nababowie z Subkontynentu tłoczą się w korytarzach przy Downing Street – lecz nie tylko ich język stanowi współczesny standard, ale i wciąż kultura, w tym tzw. britpop. Wszyscy niezależnie od pokolenia pośpiewujemy sobie Rolling Stonesów, Eltona Johna czy Spice Girls. Często z oczu nam jednak giną ludzkie historie tych artystów. Tematykę daną postanowił zgłębić i
David Mitchell.
Jeśli nigdy nie słyszeliście o zespole Utopia Avenue, to nie musicie pomstować na niszowość zainteresowań autora ani uderzać się w piersi skonfrontowani ze swoją melomańską ignorancją. Jest to bowiem byt zmyślony, czy też może zachowując pewną powściągliwość wypowiedzi – stanowiący owoc licencji poetyckiej autora.
Mitchell dowodzi, że zupełnie swobodnie radzi sobie eksplorując wątki zdecydowanie bardziej współczesne, niż to miało miejsce w
„Tysiącu jesieni Jacoba de Zoeta” czy
„Atlasie chmur”. Na uwadze jednak należy mieć fakt, że i lata 60. minionego wieku to i tak dla zdecydowanej większości współczesnej populacji już okres wyłącznie historyczny (w tym i samego pisarza).
Brytyjczyk rozwija również swoistą mitologię czasomierzy przenikającą wszystkie jego pozycje. Miłośnicy jego pióra od razu domyślą się tego po nazwisku jednego z bohaterów (jak też jego specyficznej przypadłości), jednakże osoby niezaliczające się (do tej pory) do jego fandomu mogą poczuć się lekko zagubione, a co więcej nawet zniesmaczone związanymi z tym wątkami, niekoniecznie pojmując ich istotę.
Lektura
„Utopii Avenue” sprawiła mi nie lada przyjemność, tak w zakresie poszczególnych rozdziałów, jak i co do całości, w tym postrzeganej jako element większego cyklu. Pozycja ta dowodzi nie lada wrażliwości i przenikliwości autora, zarazem niezwykle frapującego i zajmującego gawędziarza.
|
Autor: Klemens
|
|
|