Unikatową wartością zachodniej kultury, z reguły kompletnie sobie przez nas nieuświadamianą, jest powszechna wolność słowa i wyrazu artystycznego. Owszem, stosy płonęły również w Europie, stosy, na których palono tak książki, jak i ich autorów, jednakże tego rodzaju zachowania współcześnie na Starym Kontynencie zwykło się postrzegać w kategoriach historii, ewentualnie egzotyki właściwej dla odległych, beznadziejnie „zacofanych” regionów świata. Ale czy naprawdę gdzieś poza kulturową Północą mógł powstać utwór taki jak Lancelot's Hangover: The Quest for the Holy Booze?
Naszym bohaterem jest tytułowy rycerz Okrągłego Stołu, któremu jednak daleko do cnót znanych z oryginalnych legend arturiańskich. Co więcej, dotyczy to również jego towarzyszy, którzy skupiają się na birbanctwie i porubstwie. Nie powinien więc dziwić nas fakt, że zdecydowanie bardziej starotestamentowy niźli ewangeliczny Bóg powierza mu zadanie pozostające w stosownej relacji do tego stylu życia – odnalezienia Graala na potrzeby imprezy wszech czasów.
|
Żarty nieco bardziej lokalne...
|
Gra jest klasyczną przygodówką point’n’click, której mechanika sprowadza się do eksplorowania kolejnych lokacji, prowadzenia dialogów, jak też gromadzeniu ekwipunku w celu wykorzystywania „znajdziek” w innych miejscach. W praktyce jest to jeszcze prostsze, niż mogłoby się zdawać, do odwiedzenia będziemy bowiem mieli dosłownie kilka lokacji, rzadko kiedy zaś będziemy nosili przy sobie więcej niż sześć przedmiotów. Paradoksalnie jednak czasami łatwo utknąć, wystarczy bowiem nie wyczerpać jednego dialogu, by pewne miejsca czy interakcje były dla nas niedostępne – liniowość na całego.
Sama rozgrywka jest mało skomplikowana raczej z uwagi na fakt, że stanowi ona raczej pretekst dla raczenia użytkownika kolejnymi gagami i „bonmotami”, o lotności właściwej dla polskich przeglądów kabaretowych ostatnich lat. I choć witz pt. „chłop przebrał się za babę” w wykonaniu wirtuozów – jak np. tych z kabaretu „Tey” – może być zabawny, to w przypadku dziełka Jean-Baptiste'a de Clerfayta tak nie jest.
Głównym „arsenałem” autora jest bowiem obrazoburstwo, niestety często bardzo niskich, wręcz skatologicznych lotów. Skumulowane do jednego gagu mogłoby być zabawne, lecz w większej dawce razi wręcz „jołbrachowaniem” poszczególnych postaci czy mało wyrafinowanymi aluzjami (o subtelności ciosu cepem w twarz) do celebrytów czy seksu.
Gra zawodzi również pod względem oprawy. Na screenach prezentuje się jeszcze znośnie, razi jednak ewidentnym recyklingowaniem assetów, zwłaszcza tych o charakterze dźwiękowym. Ktoś mógłby zakrzyknąć, żeby uszanować trud twórcy działającego w pojedynkę, dostrzegam jednak ogromną różnicę między osiągniętym przezeń efektem końcowym, a tym właściwym dla dzieł takiego Joego Richardsona, a mianowicie
Four Last Things i
The Procession to Calvary.
Recenzując ostatnią wspomnianą wyżej pozycję zarzuciłem jej między innymi obrazoburstwo przekraczające granice niesmaku. W przypadku
Lancelot's Hangover: The Quest for the Holy Booze problemem jednak nade wszystko jest artystyczna nieporadność, którą rzeczone obrazoburstwo w istocie ma raczej skrywać.
Metryczka
Grafika |
65% |
Muzyka |
30% |
Grywalność |
40% |
|
|
Ocena końcowa |
40% |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
+ / -
Wymagania systemowe
Procesor Pentium, 1 GB RAM, 2 GB HDD, Windows XP
|
|
Autor: Klemens
|
|
|