Cyberpunk 2077 był jednym z najbardziej oczekiwanych tytułów ostatnich lat – dość powiedzieć, że szereg innych producentów starannie unikał premier własnych dzieł w terminach zbieżnych z najnowszą produkcją studio CD Projekt RED, i to nie tylko ze strony „indyków”, lecz również innych przedstawicieli „wagi superciężkiej”. Jednocześnie mogliśmy obserwować, iż pod świadomie kreowany hype związany z tym tytułem zdecydowało się podczepić całe mnóstwo innych podmiotów, i to reprezentujących szereg różnych nawet nie gatunków, co muz. Czy gra ostatecznie sprostała oczekiwaniom?
Zaznaczmy od razu – faktem notoryjnie znanym jest obecnie, że tytuł ten doczekał się „nierównych” edycji na różne platformy sprzętowe, przy czym najbardziej dopieszczoną w dniu premiery była ta adresowana do użytkowników komputerów osobistych, a z którą okazję obcować miałem właśnie ja. Co więcej, również jej daleko do ideału, czego przejawem było opublikowanie w ciągu pierwszych trzech tygodni po premierze bodajże czterech łatek. Ale o stanie gry nieco dalej.
|
Najsurowszy sędzia kobiety
|
Niejako kontynuując wstęp pragnę dodać, iż rozgrywkę prowadziłem na sprzęcie pozwalającym mi zasadniczo cieszyć się ustawieniami „ultra”, z tym jednym istotnym zastrzeżeniem, iż bez ray tracingu. I zaznaczę już od razu – pierwsze godziny z tym tytułem autentycznie mnie zachwyciły, lecz po kolei.
Zaczynamy od kreacji postaci, przy czym o ile każdorazowo będzie się ona nazywała V (rozwinięcie owego skrótu mamy okazję poznać przy okazji jednego z zadań, lecz niejako „przy okazji”), to jej płeć jest już zależna od woli gracza – choć siłą rzeczy wybór ogranicza się do dwóch „tradycyjnych” opcji. Co więcej, gros czasu możemy spędzić na dopieszczaniu wyglądu naszego wirtualnego alter ego, przy czym
CDPR postanowiło tu przekroczyć jedną z „cichych”, wręcz wstydliwych granic, a mianowicie zaoferowało również opcję modyfikacji tzw. pierwszorzędnych cech płciowych, i nie mam tu na myśli (kobiecych) piersi, które już od pewnego czasu się „spopularyzowały”. Mimo wszystko miłośnicy role-playów mogą się poczuć rozczarowani, o ile bowiem istne godziny mogą spędzać na ustaleniu optymalnej karnacji bądź kształtu małżowiny usznej, to i tak nasza postać zawsze będzie odzywać się głosem (w przypadku wyboru polskiego dubbingu) Kamila Kuli bądź Lidii Sadowej.
|
Grunt to fachowy doradca i optymizm
|
W końcu możemy zdecydować się na wybór jednej z trzech klas, specyficznych dla uniwersum, a mianowicie punka, nomadę bądź korposzczura. Początkowo decyzja ta może się okazać istotna – opowieść zaczynamy w trzech zupełnie różnych miejscach i zmagamy się z zupełnie odmiennymi zadaniami – ale po dość krótkim preludium odkrywamy, że dalszy ciąg opowieści będzie właściwie taki sam. Klasa bowiem nie ma żadnego wpływu na posiadane zdolności bądź atrybuty, a tylko momentami (trzydzieści, czterdzieści razy w ciągu całej rozgrywki) zaoferuje nam odmienną linię dialogową, która w mniej więcej jednej trzeciej przypadków umożliwi nam nieco inne podejście do danego questu. Jako vveteran dzieł chociażby
Black Isle poczułem się dość rozczarowany.
Cyberpunk 2077 - recenzja
|
|
|
| 1 | 2 | 3 | następna >>
|