Co naprawdę wydarzyło się podczas Tańca Smoków? Dlaczego tak niebezpiecznie było odwiedzać Valyrię po Zagładzie? Jak wyglądało życie w Westeros w czasach, gdy nad niebem panowały smoki? Jakie były najstraszliwsze zbrodnie Maegora Okrutnego? Dlaczego Aegonowi Zdobywcy nie udało się podbić Dorne?
To tylko niektóre z pasjonujących pytań, na które odpowiada ta szczegółowa kronika spisana przez uczonego arcymaestera z Cytadeli.
Fani twórczości
George’a R.R. Martina zgrzytają zębami ze złości i poczucia bezradności nad starannym unikaniem ze strony amerykańskiego pisarza dokończenia cyklu
„Pieśni Lodu i Ognia”. Przeciwnie, niejako rozrasta się on na boki, wzbogacając uniwersum o kolejne wątki, o ile tylko nie mają one nic wspólnego z Jonem Snow, Aryą Stark czy Tyrionem Lannisterem. Ale przecież chyba tego należałoby się spodziewać po twórcy z taką lubością dręczących wykreowane przez siebie postacie, czyż nie?
„Ogień i krew” to pozycja o charakterze quasi-kronikarskim, opisująca wydarzenia rozgrywające się na około 300 lat przed opowieścią snutą w
„Grze o tron”, koncentrująca się na losach rodu Targaryenów, przy czym na uwadze należy mieć fakt dopisku (również w oryginale)
„Część I”, wskazującego na to, iż w istocie czytelnik będzie miał do czynienia z historią raptem stulecia, w żadnym razie niedomkniętą.
Jeśli miało się do czynienia z antologiami
„Łotrzyki” bądź zwłaszcza
„Niebezpieczne kobiety”, rozpozna się zresztą całkiem spore fragmentu opublikowanych tam opowiadań Martina. Nade wszystko jednak czytelnik po ich lekturze winien doskonale sobie uświadamiać styl danej książki – owszem, fabularyzowany, acz odbiegający dość znacznie od pierwowzoru.
Amerykański pisarz wciąż jest bezwzględny dla świata Westeros, można wręcz odnieść wrażenie, że rzucił on nań pewną klątwę, a nawet okres półwiecza pokoju skrywa na jego kartach szereg dramatów. Tak naprawdę jednak właśnie dlatego czytelnicy ukochali sobie tą prozę, przeciwstawiając ją dość idyllicznym wizjom
Tolkiena.
„Ogień i krew. Część pierwsza” (czy też
„I” – okładka różni się zapisem od wewnętrznej strony tytułowej) to książka ciekawa, choć adresowana do zdeklarowanych fanów uniwersum i może ona być traktowana jako westeroski odpowiednik
„Silmarillionu” – choć rzekłbym, iż jest ciekawsza, jakkolwiek mniej uniwersalna. Z dalszym więc zgrzytaniem zębów warto poczekać na kolejną odsłonę tego minicyklu.
|
Autor: Klemens
|
|
|