Niemal nikt nie czekał na Disco Elysium, tak z uwagi na zupełnie nieznany – i wręcz egzotyczny – charakter deweloperów, jak i niszowość ich produkcji, pozbawionej jakichkolwiek elementów akcji, nastawionej z kolei na konieczność lektury wielkich bloków tekstu. Brzmi to jak przepis na porażkę, tymczasem premiera okazała się wielkim sukcesem, tak pod względem artystycznym, jak i finansowym. Nic więc dziwnego, że również kolejni twórcy próbują podążyć tym samym szlakiem.
W materiałach marketingowych poświęconych
Sovereign Syndicate nie ma ani słowa o estońskim źródle inspiracji twórców zrzeszonych w
Crimson Herring Studios, lecz już nawet nie pierwsze minuty, co wręcz sekundy obcowania z tym tytułem nie pozostawiają tutaj jakichkolwiek wątpliwości. Główny bohater z pewnością nie jest żadnym herosem – przygodę rozpoczynamy bowiem w okolicach rynsztoka – trudno mu jednak zarzucić brak jakiegokolwiek życia wewnętrznego, gdyż od razu zaczyna on prowadzić dialog ze swymi „jaźniami”, jako żywo przywodzącymi na myśl oryginalny system znany z arcydzieła
ZA/UM.
Odmienny jest jednak setting opowieści, który z pewnością dla niejednej osoby może jawić się jako dodatkowy atut produkcji. Historia rozgrywa się bowiem w steampunkowych realiach stylizowanych na epokę wiktoriańską, acz wypełnionymi krasnoludami czy elfami, o specyficznym gatunku naszego alter ego nie wspominając. Jest to świat pary i energii elektrycznej, lecz również niestroniący od tego, co pozostaje skryte przed mędrca szkiełkiem i okiem. Ech, aż mi się przypomniało
Arcanum i zamarzył sequel…
Sovereign Syndicate z pewnością jednak takowym nie będzie, a przynajmniej póki co nie pozwala w najmniejszym stopniu założyć, że zaimplementuje jakikolwiek system walki odwołujący się do myślenia taktycznego bądź po prostu zwinnych palców i umiejętności szybkiego podejmowania decyzji. Niewątpliwie przydatna jednak będzie dość zaawansowana znajomość angielszczyzny.
Obcując z wersją demonstracyjną produkcji nietrudno jednak o konstatację, iż pod względem wizualnym jawi się ona póki co jednak jako budżetowy – jeśli nie ubogi – krewny
Disco Elysium, które wszak oczarowywało również zmysły. Nie tak łatwo jest zdefiniować granicę między dziecięcym bohomazem a prymitywistycznym czy impresjonistycznym artyzmem, tymczasem z reguły jest ona widoczna już na pierwszy rzut oka.
Owa budżetowość przenika
Sovereign Syndicate pod niemal każdym względem. Nie mam wątpliwości, iż udostępniona wersja demonstracyjna – wystarczająca raptem na pół godziny rozgrywki – tak naprawdę ma służyć badaniom rynkowym: to nie tyle gracze na jej podstawie mają się dowiedzieć, czy są zainteresowani daną produkcją, lecz raczej twórcy pragną poznać skalę zaciekawienia ze strony potencjalnych nabywców. Osobiście jestem skłonny przyznać im kredyt zaufania, ale jestem przekonany, że do ewentualnej premiery jeszcze daleka, daleka droga.
|
Autor: Klemens
|
|
|