Zasiadając do dowolnej gry komputerowej pochodzenia japońskiego należy przygotować się na nieoczekiwane, szczególnie, jeśli (tak jak ja) nie jest się szczególnie zaznajomionym ze specyfiką produkcji z kraju samurajów. Można z łatwością założyć, iż gra taka dla przeciętnego zjadacza chleba z Zachodu okaże się dziwna czy nienormalna, śmieszna bądź wręcz żenująca. Nie oznacza to bynajmniej, iż japońskie produkcje są co do zasady nieodpowiednie dla zachodniego odbiorcy, o czym świadczą zauważalne rzesze graczy zagrywających się w te tytuły.
Świetnym przykładem potwierdzającym powyższe stwierdzenie jest właśnie
Mary Skelter: Nightmares, produkcja pierwotnie debiutująca na podręcznej konsolce PS Vita, obecnie doczekała się „portu” na PC. W teorii gra cechuje się obecnością dwójki równoległych protagonistów – Jacka i Alice – jednakże w praktyce można powiedzieć, iż punkt zaczepienia narracji i niejako postać, w którą wciela się gracz to właśnie Jack. Mój pierwszy problem z Mary Skelter to właśnie ten jegomość – jego zachowanie bowiem wpasowuje się idealnie w archetyp nieskazitelnie białego rycerza, jednocześnie będąc niesamowitym cieniasem i wszystko doprawione niemałą dozą jęczenia i użalania się nad sobą.
Na całe szczęście dużo lepiej wypadają towarzyszki protagonisty, czyli tzw. Blood Maidens, dziewczyny obdarzone nadludzkimi zdolnościami. W tej roli występują postaci znane większości z nas – większość z nich to adaptacje bohaterek baśni braci Grimm oraz Andersena. Spotkamy więc chociażby Czerwonego Kapturka, Calineczkę, Śpiącą Królewnę czy Roszpunkę. Oczywiście ich aparycja odbiega od tej znanej z bajek – w Mary Skelter wszystkie wyglądają jak niekoniecznie pełnoletnie, acz znacznie uzmysłowione wersje samych siebie. Może nie jest to tak bardzo obrazoburcze jak potrafią tego dokonać tytuły rodem z Japonii, jednak może wywołać pewne zgorszenie. Ciekawe są jednak historie każdej z bohaterek, które w trakcie rozgrywki są stopniowo przed graczem odkrywane. Bardzo solidnie zostały też napisane bardzo liczne interakcje między nimi – może poza trochę zbyt częstym i infantylnym porównywaniem rozmiaru biustu.
Wracając do właściwej akcji
Nightmares, ta dzieje się w bliżej nieokreślonym więzieniu (Jail), które pochłonęło miasto położone wcześniej nad nim, na powierzchni. Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest animizacja tegoż tworu, co zobrazowane jest nie tylko poruszającymi się i jakoby żywymi elementami otoczenia, lecz także posiadaniem przezeń potrzeb głodu, libido oraz snu. Te można zaspokajać w trakcie rozgrywki i otrzymywać za to pewne bonusy – miły, nieobligatoryjny dodatek. Główny wątek fabularny zaś orbituje wokół ucieczki ze wspomnianego więzienia oraz rozwiązaniu zagadki istnienia Krwawych Dziewic oraz istniejącego ruchu oporu.
Mary Skelter: Nightmares to nie tylko powieść wizualna w postaci licznych dialogów między bohaterami i pozostałymi NPC-ami. Za trzon rozgrywki odpowiada mechanika klasycznego dungeon crawlera, z widokiem drużyny z pierwszej osoby i „kwadratowym” poruszaniu się. Mapy są całkiem różnorodne i spore – jednakże trochę zbyt puste, a ich szczegółowe eksplorowanie nie przynosi w zasadzie nic specjalnego. Więzienie dzieli się na określone obszary, jak ulice miasta czy cmentarz, które dodatkowo liczą po kilka poziomów, ze zwiększającym się stopniowo poziomem trudności. Niestety, umiejętność polowa (taka, którą można wykorzystać tylko poza walką) pierwszej z towarzyszek umożliwia teleportowanie się do schronienia z praktycznie dowolnego miejsca w grze – co spłyca doświadczenie zapuszczania się w głębiny więzienia.
Gra cechuje się także bardzo szeroką gamą dostępnych umiejętności (podzielonych na poziomy zaawansowania), broni, przedmiotów jednorazowego użytku, itp. Oprócz tego w grze funkcjonuje swoista waluta w postaci krwinek (podzielonych na znane nam grupy krwi). Tymi można płacić chociażby za ulepszanie dostępnego oręża. Dodatkowo Blood Maidens mogą parać się jednym wybranym „zawodem”, który zmienia także ich ubiór. Jak widać, opcji dostosowywania jest mnóstwo – a gra nie karze zbytnio za konfiguracje odstające od tych optymalnych, pozwalając na całkiem przyjemną zabawę. Oczywiście miłośnicy tzw. min-maxingu także znajdą coś dla siebie.
Mary Skelter: Nightmares - recenzja
|
|
|
| 1 | 2 | następna >>
|