Leisure Suit Larry to seria specyficznych gier przygodowych, która zdawała się dawno obumrzeć. Co prawda podejmowano jej próby reanimacji w drodze swego rodzaju spin-offu w postaci Magna Cum Laude, które jednak dość zasłużenie zostało zapomniane, opracowano również nieco bardziej udany remake pierwszej odsłony, ogólnie jednak nie spotkały się one ze specjalnym entuzjazmem ze strony klien… tzn. graczy. Marketingowcy jednak z uporem maniaka zwykli powtarzać, iż „sex sells”, gdy zaś zapanowała istna moda na retro, to dość nieoczekiwanie doczekaliśmy się zapowiedzi kolejnej odsłony serii o wielce wymownym podtytule Wet Dreams Don’t Dry.
Autorzy uznali jednak, iż fabularnie całość już trzeszczy w szwach i wypadałoby jakoś uprawdopodobnić powrót Larry’ego, który pomimo upływu dwóch dekad od premiery ostatniej pełnoprawnej odsłony mógł się nieco zestarzeć. W konsekwencji zdecydowali się oni na swoisty reboot, koncepcyjnie ze wszech miar absurdalny, co jednak niejako doskonale wpisuje się w przyjętą konwencję. Akcja gry rozpoczyna się bowiem po zakończeniu pierwszej odsłony, gdy nasz podopieczny w kompletnie niezrozumiały sposób (no dobra, byli w to zaangażowani kosmici) przenosi się do czasów nam współczesnych, czyli niejako dokonuje on przeskoku o trzy dekady. Samo w sobie miało to już stanowić źródło gagów sytuacyjnych oraz słownych, autorzy rzecz jasna nie darowali sobie również zastąpienia prezydenta Ronalda prezydentem Donaldem…
|
Trochę rozczarowujące, czyż nie?
|
Współczesność – teraźniejszość gracza – wpycha się zaś do gry drzwiami i oknami. Naszym głównym zadaniem jest bowiem zgromadzenie stosownej punktacji w aplikacji randkowej, gdyż od tego wymogu zostało uzależnione dokonanie schadzki z obiektem pożądliwych westchnień naszego ulubieńca.
Niestety autorom zabrakło jakiegokolwiek wyrafinowania na tym tle. Nie chcę mitologizować osoby Ala Lowe, którego poczucie humoru niejednokrotnie również było ciężkawe, ale w przypadku
Wet Dreams Don’t Dry gracz z pełnym zrozumieniem przyjmuje fakt, iż bodaj połowa nazwisk figurujących na liście płac cechuje się ewidentnie germańskim brzmieniem (żeby jednak nie było – serię Deponia cenię sobie bardzo wysoko). Użytkownik nie śmieje się więc, nie podśmiechuje, nawet nie rechocze, lecz raczej skazany jest na hehłanie i brechtanie. Doprawdy zastąpienie Tindera Bimb(e)rem, iPhone PiPhonem, Apple’a Sliffem (czy Śliwą w polskim tłumaczeniu) nie jest szczytem kabareciarskiego fachu…
Zdarzają się momentami jednak zabawniejsze nawiązania, jak chociażby wzorowanie Faith na postaci Claire Underwood ze znanego serialu czy „podświadome” wędrówki Larry’ego. Nowe standardy absurdu zostały zaś ustalone (niewątpliwie celowo) przy okazji niektórych pożądanych przez fabułę interakcję – słynne rozwiązanie z gumową kaczką z
The Longest Journey znalazł w
Wet Dreams Don’t Dry godne naśladownictwo.
|
Twierdzenie domagające się empirycznej weryfikacji
|
Szkoda tylko, że autorzy nie uniknęli grzechu backtrackingu. Niby ogólna liczba lokacji nie jest zbyt wielka (eufemistycznie mówiąc), niemniej jednak ich ponowna penetracja (hłe, hłe…) niejednokrotnie okaże się celowa, albowiem wzbogacą się one o nowe elementy. Czasami dobrze wiemy, co mamy zrobić, a mimo to musimy „odhaczyć” jakąś obowiązkową w świetle mechaniki produkcji rozmowę, by faktycznie zrealizować daną interakcję.
Seria nigdy nie była wolna od kontrowersji, acz śmiem twierdzić, że nowa jej odsłona ustanawia tutaj kolejny standard, a to z uwagi na bardzo swobodne – i dosłowne, niepozostawiające żadnego marginesu niedomówieniom – podejście do problematyki homoseksualizmu. Również gagi „skatologiczne” uosabiane przez postać Becky niekoniecznie winny być wchłaniane po sutym obiedzie…
Niewiele w porównaniu do ostatniej pełnoprawnej odsłony zmieniła się oprawa audiowizualna. Muzyka zapada w ucho, poszczególne ujęcia cieszą bogactwem kolorów i bogactwem detali, choć z pewnością nie wszyscy fani przyjmą ze zrozumieniem fakt, że Larry przestał być przerysowanym kurduplem, stał się zaś podtatusiałą osobą średniego wzrostu. Szybko jednak idzie zastąpić jedno przyzwyczajenie innym. Razi tylko dość pokraczna czcionka właściwa dla liter spoza alfabetu właściwego dla języka angielskiego. Widoczne to jest nie tylko przy polskich znakach diakretycznych, lecz również napisach końcowych obejmujących nieanglosaskie nazwiska.
Leisure Suit Larry: Wet Dreams Don't Dry to produkcja adresowana do miłośników oryginalnej serii, tęskniących do jej wysoce politycznie niepoprawnego klimatu. Niestety nie dorosła ona wraz z pierwotną grupą docelową (pryszczatych nastolatków), co staje się źródłem wielu dysonansów poznawczych.
Bardzo dziękujemy serwisowi GOG.com za udostępnienie kodu recenzenckiego w celu umożliwienia powstania niniejszego tekstu - https://www.gog.com/game/leisure_suit_larry_wet_dreams_dont_dry
Metryczka
Grafika |
75% |
Muzyka |
70% |
Grywalność |
75% |
|
|
Ocena końcowa |
75% |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
+ / -
Wymagania systemowe
Intel Core 2 Duo 2.33 GHz, 2 GB RAM, karta grafiki 256 MB GeForce 8600 lub lepsza, 4 GB HDD, Windows Vista/7/8/10
|
|
Autor: Klemens
|
|
|