Są gry-legendy, znajomość których tytułu, fabuły lub chociażby pewnych informacji związanych z ich lore uchodzi za swego rodzaju obowiązkową w dyskusjach „na poziomie”, za jedną zaś z takowych uchodzi odsłona serii Final Fantasy opatrzona liczbą siedem. Przez wiele lat jednak była ona jednak dość zaniedbywana, a zabiegi „konserwatorskie” ze strony posiadacza IP, bardziej zainteresowanego innymi formami monetyzacji marki, sprawiały wrażenie wręcz wymuszonych. Niedawno jednak uległo to zmianie. Czy obecna generacja graczy da się oczarować tak samo jak ich starsi koledzy (a nawet rodzice) pod koniec XX wieku?
Już na samym początku podjęto jedną szalenie ważną, a przy okazji trafną decyzję o stworzeniu remake’a a nie remastera. W konsekwencji od samego początku mamy do czynienia z oprawą przystającą do dzisiejszych standardów (o czym dalej), uczciwie bowiem rzecz biorąc oryginał brzydko się zestarzał, swoimi poligonowymi kanciastościami niczym piersi pierwszej Lary Croft zdolny raczej zniesmaczyć bądź rozbawić współczesnego gracza.
|
Coraz dziwniejsze te bronie w jRPG-ach
|
Na początku jednak odnosimy wrażenie, że wciąż mamy do czynienia z poczciwym „fajnalem”, choćby przez fakt, iż podobnie jak i wówczas rozpoczynamy od sabotowania korporacyjnej elektrowni, towarzysząc starym znajomym jak Barret czy Jessie. Autorzy omawianej pozycji nie trzymali się jednak niewolniczo scenariusza oryginału, czy to rozbudowując szereg wątków, czy to dokonując ich pewnego przearanżowania, by nie rzec wywrócenia. Nie, wspomniany Barret nie okaże się nagle transseksualnym sługusem Shinry, ale tu czy ówdzie „dziadki” pamiętające pierwowzór doznają zaskoczenia.
„Stare dobre czasy” często ulegają coraz dalej posuniętej „gigantyzacji” pod wpływem sentymentu, warto zaś pamiętać, że oryginał co prawda nie był tytułem „na jedno podejście”, lecz pod względem ogromu fabuły nie byłby w stanie dotrzymać pola choćby takiemu
„Wieśkowi trzeciemu”. Twórcy remake’a zdecydowali się dokonać stosownej rozbudowy głównych wątków, a by nie raziły one swą sztucznością obudować je zadaniami pobocznymi. W konsekwencji uznali oni że całość z kolei przerośnie współczesne standardy, a więc celowe jest… podzielenie jej na dwie części. Wybaczcie spoiler (chroniący jednak przed większym rozczarowaniem), lecz miejcie na uwadze, że sięgając po
Intergrade nie uświadczycie „prawdziwego” zakończenia, a dostępny bonusowy rozdział oraz tryb Nowej Gry+ tylko nieznacznie umniejszają związany z tym niedosyt.
|
2. Bossowie też niestandardowi
|
Od epoki
Morrowinda zaliczam się do miłośników serii
The Elder Scrolls, zawsze jednak uważałem ich główną fabułę za nijaką, ginącą w tle fascynujących zadań pobocznych. Niestety w przypadku
FFVIIRI nie jest tak dobrze, wiele z owych aktywności to wręcz stereotypowe questy właściwe raczej dla lamusa – jeśli nie panoptikum – gier cRPG, szybko zacząłem się z nimi zmagać niemal wyłącznie z recenzenckiego obowiązku i właściwie do samego końca nie uświadczyłem niczego, co mógłbym uznać za rekompensatę za mój trud.
Co gorsza, nie sposób nie odnieść wrażenia, że wspomniany wątek główny, jak również styl rozbudzania emocji również nieładnie się zestarzały. Kiedyś pierwowzór uchodził pod tym względem za prawdziwą bombę i stanowił wzór, do którego przez lata równali inni, prawda jest jednak taka, że poziom ten już wielokrotnie został osiągnięty i przewyższony. Tymczasem stary mistrz nie dostrzegł stopnia rozwoju ucznia i jego nauki uwodzą w coraz mniejszym stopniu, sprawiając wrażenie sztuczek wyuczonych w przeszłości.
Zmian doczekała się mechanika walk, i to dość drastycznych. Pierwowzór preferował starcia o charakterze turowym (zasadniczo), tymczasem
Intergrade to już „akcyjniak” bardziej przywodzący na myśl choćby
wcześniejsze odsłony serii Yakuza. Jednak jak przypadła mi do gustu turowa wolta
Like a Dragon, tak i w mej ocenie pozytywnie należy ocenić zdynamizowanie starć właściwych dla nowego-starego „fajnala”, zwłaszcza że uszanowano odrębność pewnych ikonicznych momentów pierwowzoru, jak pościgi drogowe.
Pod względem technicznym gra nie stanowi rewolucji, lecz zdecydowanie znać po niej produkt przełomu drugiej i trzeciej dekady XXI wieku. Japończycy zawsze mieli talent do tworzenia wręcz magicznie kolorowych światów i zdolności tej nie zatracili przy okazji kreacji
Remake’a. Cieszy również sprawność ładowania gry oraz (zasadniczo) nowych obszarów. Tylko jedno „ale” – nie mogłem pozbyć się wrażenia, iż nie wszystkie zespoły wewnętrzne cechowały się zbliżonym poziomem, niektóre lokacje czy ujęcia wręcz straszą na tle pozostałych.
|
Avalanche w (niepełnej) krasie
|
Final Fantasy VII Remake: Intergrade cieszy, pozwala przeżyć emocje sprzed dekad, choć ich ładunek dla nowych graczy nie będzie już równie intensywny jak dawniej. Tytuł ten nie jest nową jakością, choć jakością jako taką jak najbardziej dysponuje.
Metryczka
Grafika |
85% |
Muzyka |
85% |
Grywalność |
75% |
|
|
Ocena końcowa |
80% |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
+ / -
Wymagania systemowe
Intel Core i7-3770 3.4 GHz / AMD Ryzen 3 3100 3.1 GHz, 12 GB RAM, karta grafiki 8 GB GeForce GTX 1080 / Radeon RX 5700 lub lepsza, 100 GB HDD, Windows 10 64-bit
|
|
Autor: Klemens
|
|
|