Godzinami można kruszyć kopie o to, czy zjawisko crowdfundingu pozytywnie wpłynęło na branżę rozrywki wideo, nie można jednak mu odmówić faktu, że inicjatywa ta umożliwiła sfinansowanie projektów zbyt „małych”, by spotkały się z entuzjazmem koncernów wydawniczych, oraz zbyt „dużych”, by w całości własnym sumptem pokryć koszty ich produkcji bez poczynienia oszczędności na bogactwie pomysłów. Dobrym przedstawicielem prawdziwości tej tezy jest Battle Chasers: Nightwar.
Fabuła gry jest osadzona w uniwersum znanym miłośnikom komiksów z tytułowej serii
Battle Chasers – czyli w polskich realiach niemal nikomu, a i w realiach innych krajów trudno przypisać jej walor kultowej. Tymczasem gracz szybko uświadamia sobie, że ma do czynienia z miszmaszem konwencji i stylów, który tyleż może wywołać zakłopotanie, co i zainteresowanie.
|
I tak będzie płonąć już do końca gry
|
Nasi bohaterowie więc są typowymi na heroic fantasy rycerzami-paladynami, ale których towarzyszami będą nie tylko magowie i łotrzykowie, lecz również… mech. Nie da się ukryć, iż czyni to rzeczoną produkcję nieco bardziej interesującą dla różnorakich otaku, tj. fanów współczesnej kultury popularnej Japonii, lecz bez typowych dla niej błazeństw.
Fabuła zaczyna się dość standardowo – lecimy sobie w niewątpliwie pokojowym celach sterowcem (a właściwie gondolą żeglarską pod takowyż podczepioną), gdy nagle uświadczamy (nie wiedzieć czemu) ataku, prowadzącego do rozbicia się oraz ratunku wynikłego wskutek użycia portalu teleportacyjnego. Aż przypomina się scena otwierająca
Arcanum…
Szybko jednak odkrywamy, że wyspa, na której się rozbiliśmy, doświadcza szeregu własnych problemów, w związku z czym eksplorujemy ją w celu gromadzenia łupów, zdobywania doświadczenia, a przy okazji zbawienia świata, lub chociaż tego jego zakątka.
|
Jakby się zastanowić, to para adwersarzy jest mocno nieoczywista
|
Niestety, rzeczone wojaże cechują się daleko posuniętą liniowością, dostęp do większości obszarów jest mniej czy bardziej sztuczny zablokowany, uporanie się zaś z danymi przeszkodami wymaga „po prostu” pchnięcia fabuły do przodu. Miłośnicy swobodnych wojaży typowych dla gier
Bethesdy mogą się poczuć nieprzyjemnie ograniczeni.
Gra co chwila wymusza na użytkowniku toczenie walk – jest to niewątpliwie esencja
Nightwar, której nijak nie da się uniknąć (o ile produkcja nie dojdzie do wniosku, że jesteśmy już zbyt mocni na daną konfrontację i jej podjęcie pozostawi naszemu swobodnemu uznaniu). Fani tegorocznego
Tormenta nie mają więc co szukać jakiegokolwiek „odgrywania ról” i toczenia intelektualnych dysput, lecz również zwolennicy gatunku action rpg spod znaku
Diablo winni się zainteresować raczej jakimś
Torchlightem – walki rozgrywają się bowiem w trybie turowym, wymagając nade wszystko wysiłku szarych komórek (i szczęścia), zwinnym palcom nie pozostawiając jakiejkolwiek roli do odegrania. No i warto dodać – nie są one zbyt łatwe.
Battle Chasers: Nightwar - recenzja
|
|
|
| 1 | 2 | następna >>
|