Mieszkańcy bezimiennej wyspy żyją w świecie, z którego regularnie znikają najzwyklejsze przedmioty – kapelusze, róże, fotografie, wstążki. Jednego dnia są na wyciągnięcie ręki, drugiego zacierają się w pamięci, tracąc jakiekolwiek znaczenie. Większość poddaje się presji zapominania z całkowitą uległością, a nieliczni niepokorni trafiają pod nadzór policji pamięci. Młoda pisarka, która na rzecz tajemniczej instytucji straciła rodziców, postanawia ukryć w podziemiach domu przyjaciela, który potrzebuje ochrony. Ale czy życie w zamknięciu będzie miało kiedyś koniec?
Niemal codziennie jesteśmy świadkami historii – może nie tej wielkiej, następnie trafiającej na karty podręczników, przeciwnie, niejednokrotnie dotyczącej tylko nas samych. Co gorsza, dzieje się to nieraz niepostrzeżenie, przełomowość danego momentu dostrzegamy dopiero z perspektywy czasu. Historie te bardzo często nie interesowałyby nikogo poza nami samymi. Kiedy był ostatni raz gdy nosiliśmy daną koszulkę bądź parę butów? Kiedy ostatnio sięgnęliśmy po dane czasopismo? Oglądaliśmy określony program bądź graliśmy w ukochaną grę? Rozmawialiśmy z kimś kiedyś dla nas bardzo ważnym (bądź niekoniecznie)? A gdyby owe zniknięcia były oficjalnie obwieszczane i restrykcyjnie egzekwowane?
„Podziemie pamięci” to książka bardzo metaforyczna, nieco wręcz poetycka, choć swym dość „opresyjnym” klimatem przywodzącym na myśl choćby
„Proces” Kafki. Początkowo czytelnik próbuje racjonalizować wydarzenia, szukać wyjaśnienia tajemnicy, a pogodzenie się z myślą, iż takowe nie istnieje (a przynajmniej jest skrajnie dalekie od czytelności) może stanowić dlań wręcz zawód.
Japońska autorka skupia się nade wszystko na budowie nastroju, co niewątpliwie stanowi mocną stronę jej prozy. Nie jest jednak do końca jasny pożądany przez nią kształt tegoż – czy chodziło jej o poczucie straty, czy też wysiłki zmierzające ku może nie tyle odzyskaniu utraconego, co budowie czegoś nowego.
Chyba najbardziej zgubna dla przedmiotowej pozycji jest pewna pisarska przekora twórczyni, która wprowadza wątki, które następnie nie doczekują się przekonującego zwieńczenia. Artyzm twórczy ma przewagę nad czytelniczym wyczuleniem, choć stopień dysproporcji nie jest znaczny.
Yōko Ogawa zaskakuje po raz kolejny, choć miłośników
„Ukochanego równania profesora” prawdopodobnie również nieco rozczarowuje. Nawet jeśli przedmiotowa pozycja szybko ulotni się z pamięci odbiorcy, to może pod jej wpływem bardziej wyczuli się on na inne zniknięcia w swoim otoczeniu.
|
Autor: Klemens
|
|
|