Bóg? Honor? Ojczyzna? Morfina!
Konstanty Willemann, warszawiak, lecz syn niemieckiego arystokraty i spolszczonej Ślązaczki, niewiele robi sobie z patriotycznych haseł i tradycji uświęconej krwią bohaterskich żołnierzy. Jest cynikiem, łajdakiem i bon-vivantem. Niewiernym mężem i złym ojcem. Matka wychowała go na Polaka: służył w polskim wojsku, ożenił się z Polką, ale dla Willemanna to wciąż zbyt mało, by wiedzieć kim właściwie jest.
Konstanty niechętnie bierze udział w kampanii wrześniowej, a po jej klęsce również wbrew sobie zostaje członkiem tajnej organizacji. Nie chce być Polakiem, nie chce być Niemcem. Pragnie jedynie zdobyć kolejną buteleczkę morfiny i żyć swoim dawnym życiem bywalca i kobieciarza. Przed historią jednak uciec się nie da.
Szczepan Twardoch ma pewnego rodzaju feblika na punkcie tworzenia postaci „z pogranicza” – ani to Niemców, ani Polaków, a i ich śląskość (jeśli już) postrzega w sposób, który niekoniecznie by przemawiał do aktywistów opowiadających się za konceptem narodowości niemieckiej. Główny bohater
„Morfiny” doskonale wpisuje się w ten wzór, jakkolwiek stanowi on swego rodzaju urągowisko.
Nie tylko jednak konstrukcja głównego bohatera jest tu nietypowa, bo właściwie o mało której z postaci wyłaniającej się z kart powieści można to powiedzieć – nawet ojciec głównego bohatera w swym żarliwym niemieckim patriotyzmie jest personą mimo wszystko dość niezwykłą; cóż z kolei powiedzieć o matce, która zresztą nosi liczne cechy zupełnie fantastyczne, właściwe raczej dla
„Wiecznego Grunwaldu”.
Mało? Akcja ilu znanych ci, drogi Czytelniku, powieści rozgrywa się
po zakończeniu kampanii wrześniowej, lecz jeszcze
przed ukonstytuowaniem się jakiejkolwiek realnej konspiracji (za takową nie traktujmy bowiem tzw. Służby Zwycięstwu Polski etc., przy całym szacunku dla Juliusza Rómmla i Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza – jakkolwiek nieokazywanego przez samego autora)? Owe czasy „interludium” pisarz rodem z Pilchowic uznał za właściwe tło dla całkiem niezwykłej opowieści drogi, choć też raczej zorientowanej ku wewnątrz niźli na obserwacje różnorodności otaczającej nas rzeczywistości.
Sporej przyjemności – jakkolwiek dość pierwotnej, właściwej bardziej dla miłośników czarnego humoru – dostarcza z kolei lektura akapitów o charakterze pewnego rodzaju dygresji, dostarczających wiadomości o życiowych losach (tak przeszłych, jak i nade wszystko przyszłych) postaci drugo- i trzecioplanowych.
„Morfina” to książka specyficzna, ale całkiem przyjemna w lekturze, i to pomimo właściwej dla pióra
Szczepana Twardocha nawet nie bezkompromisowości, co wręcz pewnej „twardości” pióra (czego absolutnie nie należy mylić z jego „ciężarem” – przeciwnie, te jest jak najbardziej „lekkie”). Czego innego oczekiwałem sięgając po daną pozycję i byłem dość usatysfakcjonowany z zaskoczenia.
|
Autor: Klemens
|
|
|