Sam DuChamp, drugorzędny autor thrillerów szpiegowskich, zainspirowany dziełem Cervantesa tworzy postać Quichotte’a, szarmanckiego akwizytora o zmąconym umyśle i obsesji na punkcie telewizji, który niedorzecznie zakochuje się w telewizyjnej gwieździe, Salmie R. W towarzystwie (wymyślonego) syna Sancza Quichotte wyprawia się w awanturniczą podróż przez Amerykę, by udowodnić, że jest godny jej ręki, i dzielnie stawia czoło tragikomicznym niebezpieczeństwom ery Wszystko Się Może Zdarzyć. Tymczasem jego twórca musi się zmierzyć z własnymi, nie mniej palącymi problemami.
Atutem książek
Salmana Rushdiego zwykła być już sama ich sceneria, egzotyczna dla czytelnika z Północy, nawet jeśli gros akcji osadzony był w realiach bardziej mu znanych. Przy okazji
„Quichotte’a” postanowił on jednak podążyć inną drogą, owszem, od czasu do czasu zabierze on czytelnika w podróż na Subkontynent, będą to jednak swoiste „występy gościnne”, pozbawione zresztą smaku curry rodem z bazarów.
Przedmiotowa książka jest nade wszystko poświęcona Stanom Zjednoczonym Ameryki – i Zachodowi – jako takim, co zresztą autor mocno eksponuje, a to poprzez konsekwentne operowanie liczbami mieszkańców mijanych miejscowości, co jest tyleż zgodne z manierą gringos, co również uświadamia czytelnikowi pewien bezmiar tego kraju, pełnego całkiem ludnych – choćby z polskiej perspektywy – miejscowości, o których nigdy on nie słyszał.
Jeszcze w większym stopniu, niźli to miało miejsce w przypadku
„Złotego domu Goldenów” pisarz podejmuje wątki związane z pulsującymi między Atlantykiem a Pacyfikiem napięciami na tle rasowym, pewnym zmęczeniem koncepcją „tygla narodów”, przymuszonym co prawda do wstydliwego spuszczania głowy przy wystąpieniach publicznych, lecz przy wyłączonych kamerach wciąż zdolnym prowadzić do przemocy.
Autor nie stroni również od wplatania w kanwę swej opowieści iście fantastycznych wątków, daleko im jednak do czarowności właściwej chociażby dla jego wcześniejszych dzieł, przeciwnie, sprawiają one wrażenie wymuszonych. Co gorsza, dość łatwo się pogubić w historii, a odzyskanie jej koherentnej wizji okazuje się później niemożliwe.
„Quichotte” to książka wysoce specyficzna i mimo talentu indyjsko-brytyjsko-amerykańskiego pisarza dość rozczarowująca, której pisaniu chyba zbyt często towarzyszyło spoglądanie w lustro wzrokiem nie wolnym od zachwytu. Dzieło to jest istnym połączeniem smaków właściwych dla różnych historii, kultur i geografii, zaś efekt końcowy będzie strawny tylko dla czytelnika o guście wyrobionym, jakkolwiek wciąż otwartym na nowe doznania.
|
Autor: Klemens
|
|
|