Tajemnicze Grobowce Czasu otwierają się. W rękach Dzierzby, który się z nich wynurzył, może spoczywać los całego rodzaju ludzkiego. Wygnańcy przypuścili szturm na Hegemonię Człowieka. Stworzone przez nas Sztuczne Inteligencje obróciły się przeciwko nam w próbie zbudowania Najwyższego Intelektu: Boga. Boga Maszyn. Jego powstanie może oznaczać unicestwienie ludzkości.
Za sprawą nieznanych sił losy Hegemonii, Wygnańców, SI i całego wszechświata splatają się wokół Dzierzby.
Pierwsza odsłona dylogii
Dana Simmonsa pozostawiła czytelnika głównie z pytaniami, a jej zakończenie można było potraktować w kategoriach żartu, który jednak niekoniecznie musiałby przypaść do gustu dużej części czytelników. Sięgając po
„Upadek Hyperiona” byłem więc ciekawy, czy będzie nosiła ona cechy stworzonej niejako z marketingowego przymusu nadania sensu temu, co pierwotnie go było pozbawione, czy też raczej owocu konkretnego planu.
Wbrew pewnym standardom właściwym dla licznych sequeli autor nie wprowadza do swej opowieści zbyt wielu nowych postaci, a i w takim przypadku zachowuje logiczną ciągłość z pierwowzorem, co skłania raczej ku drugiemu z rozważanych powyżej wariantów. Co więcej, nieco większą rolą przyznaje on dotychczasowym bohaterom drugiego planu, lecz bez uszczerbku dla spójności.
„Upadek Hyperiona” jest jednak znacząco odmienną pozycją od poprzednika, stanowiącego swego rodzaju zbiór opowiadań, albowiem znacznie bliżej mu do formuły klasycznej powieści, z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. Akrobacja ta, dość karkołomna dla niejednego z mistrzów form krótkich, w wykonaniu
Dana Simmonsa wypada zupełnie naturalnie, nie pozostawiając żadnych śladów „szwów”.
Czytając współcześnie przedmiotową pozycję łatwo przeoczyć przejawy wizjonerstwa autora, które współcześnie stanowią poniekąd element znanej nam rzeczywistości. Z uznaniem należy odnieść się do roztaczanego przez pisarza w epoce upadającego Muru Berlińskiego konceptu chociażby datasfery, jako żywo kojarzącej się ze współczesnym Internetem dostępnym za pośrednictwem sieci bezprzewodowych.
Przyznam szczerze, iż lektura
„Hyperiona” w moim przypadku postępowała dość opornie, choć same opowiadania trudno było potraktować ze wzgardą. W konsekwencji pewne zdziwienie wywołała u mnie przyjemność towarzysząca lekturze kontynuacji, która nadała całości większy – i nade wszystko koherentny – sens. Śmiem twierdzić, że takie od samego początku było również zamierzenie samego twórcy.
|
Autor: Klemens
|
|
|