Odkąd Dostojne Matrony zniszczyły Rakis i niemal wszystkie planety Tleilaxan, galaktyce znowu zagląda w oczy widmo głodu przyprawy. To szansa dla Kapitularza, na którym żyją teraz czerwie, i dla Murbelli, która z uporem tworzy tam nowe zgromadzenie żeńskie. Walki z Dostojnymi Matronami, intrygi podzielonej na frakcje Gildii Kosmicznej oraz podstępny plan nowej generacji maskaradników odwracają jednak nieustannie jej uwagę od najważniejszego niebezpieczeństwa – wroga z zewnątrz.
Zwycięstwo w zbliżającym się Kralizeku zapewnić może tylko Kwisatz Haderach, lecz jego ghola jest na statku, którym Sziena i Duncan Idaho uciekli z Kapitularza. Tymczasem na statek ten nieustannie zarzucają swą sieć diaboliczni łowcy...
Brian Herbert i
Kelvin J. Anderson po „rozprawieniu się” z
dżihadem butleriańskim, a właściwie Omniusem, przeciwko któremu ten został rozpętany, postanowili „dopiąć” cały cykl
Herberta seniora, przeskakując w czasie dobrych piętnaście tysięcy lat, chcąc zakończyć – po raz kolejny – historię Diuny, a właściwie, wraz ze spaleniem tejże w ostatniej oryginalnej odsłonie serii, historię kultury powiązanej z nią mocnymi więzami melanżu.
„Łowcy Diuny” to pierwszy z dwóch tomów owego zwieńczenia, jakoby odzwierciedlającego główny koncept
Franka Herberta na zakończenie jego opowieści. Czytelnikowi ponownie będzie dane więc śledzić losy gholi Duncana Idaho, jak też jeszcze małoletniej gholi wybitnego stratega i mentata Milesa Tega. Znowu będzie mógł wejrzeć do kobiecego, acz strasznie zmaskulinizowanego świata Bene Gesserit, a zwłaszcza Dostojnych Matron.
Oczywiście nie zabraknie również zupełnie nowych postaci, jak choćby Utraconego Tleilaxanina Uxtala, który w końcu odsłoni przed nami tajemnice swej nacji, a także jej zadziwiających technologii biotechnologicznych. Ale co nie mniej istotne, powróci wielu starych znajomych, tych naprawdę starych.
Pewną słabością fabuły książki jest jej dość znaczna przewidywalność, właściwie prawie żadne wydarzenie na zadziwi bacznego czytelnika, w szczególności tego, któremu znana była wcześniejsza twórczość „pośmiertna” poświęcona Diunie. Dotyczy to zwłaszcza, co najgorsze, samego zakończenia, którego prawdę mówiąc spodziewałem się już po lekturze pierwszych pięćdziesięciu stron.
Nie zmienia to jednak faktu, iż samą książkę czyta się bardzo przyjemnie, stosunkowo krótkie rozdziały pochłania się w iście olimpijskim tempie, z urokiem właściwym raczej dla pozycji kieszonkowych, niźli opasłego tomiszcza, jakim są
„Łowcy”. Książka ta wybornie nadaje się do lektury w wolnych chwilach.
„Łowcy Diuny” nie są wybitną pozycją, acz nie mogłem powstrzymać się od wrażenia, iż autorzy serii poświęconej dżihadowi butleriańskiemu wyzbyli się co najmniej kilku irytujących cech swego stylu, a z nieco większą pieczołowitością zaczęli podchodzić tak do swych postaci, jak również zamysłu towarzyszącego całej opowieści. Wyzwolili się oni z okopów przyszłości, ku której musieli zmierzać, mogąc w końcu przemówić własnymi słowy. A uczynili to nawet dość ciekawie.
|
Autor: Klemens
|
|
|