Elendel przeżywa rewolucję przemysłową – miasto spowijają dymy z kominów elektrowni, automobile wypierają powozy, a wśród robotników i najbiedniejszych mieszkańców slumsów zaczynają się niepokoje. A kiedy na przyjęciu urządzonym przez brata gubernatora ginie on sam i wszyscy jego goście – arystokraci, ale również osławieni kryminaliści – miastu zaczyna grozić chaos.
Znani ze „Stopu prawa” stróż prawa Waxillium Ladrian, jego przyjaciel Wayne i błyskotliwa Marasi podejmują śledztwo, nie wiedzą jednak, że przyjdzie im stawić czoło potężnemu przeciwnikowi wykorzystującemu starożytną sztukę Hemalurgii – oraz skonfrontować się z własną przeszłością. Całe szczęście nie są osamotnieni, gdyż w walce mogą liczyć na pomoc samego Harmonii.
Przy okazji recenzowania
„Stopu prawa” wyraziłem gorące pragnienie kontynuacji, jednakże była dla mnie zaskoczeniem okoliczność, że ta w istocie nastąpiła. Co więcej, jest ona rozbudowana o niespełna 100 stron w porównaniu do poprzedniczki, co pozwoliło mi z niekrytą przyjemnością zatrzeć ręce przy rozpoczynaniu lektury.
Ta zaś jest prawdziwą przyjemnością, choć czytelnik pierwotnej trylogii odczuje jednak pewien niedosyt związany z małym uwypukleniem tego, co w realiach Elendel najciekawsze, czyli użycia szeregu allomantycznych-feruchemicznych-hemalurgicznych zdolności, w istocie ograniczając się tylko do kilku z nich.
Atutem książki są dialogi pomiędzy niektórymi postaciami, mimo wszystko zaskakujące, jakkolwiek czytelnik przez cały czas spodziewa się, że pisarz zaraz wywróci stół. Skrzą się one inteligencją i niesztampowością, autor nie lubi bowiem marnotrawienia słów – mimo że zasłynął pisaniem niezwykle obszernych dzieł.
Udatnie oddany został także klimat XIX-wiecznej urbanizującej się i uprzemysławiającej Brytanii, przy czym jak rzadko kiedy przy okazji produkcji zaliczanych do steampunku mamy do czynienia z poruszeniem zagadnień społecznych, współcześnie właściwie przebrzmiałych i dość zapomnianych.
I tak jednak wszystkie zalety powieści przebija kreacja postaci Dzieciaka Wayne’a, daleka od jakichkolwiek klisz, stanowiących co prawda nawiązanie doń, lecz żartobliwie i absolutnie autonomiczne. Passusów poświęconych temu bohaterowi czytelnik wygląda z autentyczną niecierpliwością.
„Cienie tożsamości” okazały się dokładnie tym, czego oczekiwałem i jestem przekonany, że podobną ocenę wyrazi wielu czytelników sięgających po tą książkę.
Brandonowi Sandersonowi obce jest zjawisko czytelniczego zawodu i recenzowana pozycja nie jest żadnym wyjątkiem od tej tendencji.
|
Autor: Klemens
|
|
|