Koncept planety małp jest głupi, mógł powstać tylko w tzw. złotym okresie Hollywood, całość zaś obecnie jawi się jako ramota… dopóki nie dotrwamy do końcowej sceny, stanowiącej niewątpliwie jeden z absolutnie najbardziej wiekopomnych, wręcz pomnikowych zwrotów akcji, wywracającym w końcówce praktycznie wszystkie wcześniejsze wyobrażenia, nakazując zupełnie inne spojrzenie na wcześniejszą historię, już ze znacznie większym szacunkiem. Nic więc dziwnego, że ta franczyza doczekała się sequeli i serialu, a na początku obecnego tysiąclecia zupełnego odświeżenia. Czy warto wracać na Planetę Małp przy okazji „Królestwa”?
Powyższe pytanie nie jest li tylko chwytem retorycznym, gdyż w istocie mój ostatni kontakt z marką filmową miał miejsce przed bodaj ćwierćwieczem, choć „nowa wersja” nie jest mi zupełnie obcą z uwagi na bliższe zaznajomienie się z jej egranizacją w postaci
Planet of the Apes: Last Frontier, z której pamiętam atmosferę i nieco muzykę. Stoję jednak na stanowisku, iż to właśnie opowiadane historie czynią dane obrazy nieśmiertelnymi bądź zapominanymi kwadrans po seansie, a pierwowzór wszak zawiesił tu poprzeczkę bardzo wysoko.
Podczas oglądania
„Królestwa Planety Małp” nieznajomość ostatnich obrazów nie przeszkadza szczególnie mocno. Owszem, nieraz byłem przekonany, iż autorzy puszczają oko w moim kierunku, a ja z racji swej ignorancji nie jestem w stanie docenić ich aluzji, może nawet roześmiać się. Całość jednak jest dość suwerenna, najistotniejsze założenia zostają widzowi wyjaśnione w ten czy inny sposób, nie powiedziałbym jednak, że nachalny. To niemała sztuka ze strony osób odpowiedzialnych za scenariusz.
Niestety sama fabuła jest nieszczególnie wysokich lotów, nie zapada w pamięć pod niemal żadnym względem. Co gorsza, w istocie jest ona pełna dziur niczym dobry radamer, bye nie powiedzieć, iż nielogiczności. Tytułem przykładu główny (małpi) bohater wraz z towarzyszami, a nawet i ich adwersarze nieszczególnie dostrzegają, iż Nova jest ubrana wyraźnie odmiennie od swoich ludzkich pobratymców, a co dla widza jest arcyoczywiste. No i ta fatalna końcówka, której nie chcę zdradzać, ale którą da się porównać tylko z idiotyczną piętą achillesową gwiezdnowojennej
„Nowej nadziei”. Dopieszczenie detali kreacji świata nie jest mocną stroną filmu.
Inaczej – znacznie przychylniej – należy ocenić oprawę omawianego obrazu. Twórcy w istocie są wolni od „dyskotekowego” zachłyśnięcia się możliwościami CGI w zakresie kreacji efektów specjalnych, znacznie większy nacisk kładąc na realność prezentowanych ujęć. Twórcy lubują się w dłuższych ujęciach, przepełnionych soczystą kolorystyką – a ich zamiłowaniu towarzyszy sprawność wykonawstwa.
„Królestwo Planety Małp” to obraz dość staranny, unikający taniego efekciarstwa (w każdym sensie tego wyrażenia), któremu jednak ewidentnie brak „duszy”. Nie jest on bezdennie głupi (a to już niemałe osiągnięcie obecnie), nie ma on jednak pomysłu na przesłanie, który byłby pamiętany po dekadach, ba, ewidentnie jest on nastawiony wyłącznie na dobre rezultaty box office’u.
|
Autor: Klemens
|
|
|