„Przebudzenie Mocy” rozbudziło nadzieje fanów oryginalnej trylogii na prawdziwy powrót do fantastycznych światów z ich lat dziecinnych, cechujących się miszmaszem znanej im współczesności z zaawansowaniem technologicznym przekraczającym ich wyobrażenia (a w który to nurt wpisał się później „Łotr 1”). W konsekwencji byli oni więcej niż skłonni przebaczyć wiele felerów i przywar tej odsłony serii, nade wszystko zaś jej wtórność i pewną miałkość. W przypadku „Ostatniego Jedi” to jednak mogło być już za mało.
Już początkowe napisy wywołują uczucie déjà vu, nasuwając nieodparte skojarzenia z tajną bazą Rebeliantów na planecie Hoth i ucieczką z tejże. Rodzi to oczywiste pytanie – czy widza czeka ponownie powtórka z rozrywki, wtórność podniesiona do kwadratu?
Twórcy z wyzwaniem tym postanowili zmierzyć się w sposób dość przewrotny – miast uciekać od dotychczas znanych wątków fabularnych postanowili czerpać jak najgłębiej z zaprezentowanych wcześniej opowieści, dokonując ich mniej czy bardziej oryginalnej reinterpretacji.
Razem sprawia to, iż powstały obraz pochłania się z pewnym uczuciem przyjemności, nawet większym, niźli to miało miejsce przy okazji poprzedniego epizodu, acz zarazem prowadzi do przesytu po stronie pierwotnych fanów. Mamy więc do czynienia z wizytą w galaktycznej szulerni, wyścigiem przypominającym częściowo rozrywkę mieszkańców Tatooine czy przyspieszonym szkoleniem nowicjusza przez zgorzkniałego mistrza Jedi. Inżynier Mamoń byłby wniebowzięty? Niekoniecznie…
Zdecydowanym atutem recenzowanej pozycji jest jej oprawa audiowizualna. Twórcy wyszli bowiem z założenia, iż wszechobecnie stosowane CGI winno być w miarę możliwości jak najmniej widoczne. Każda klatka, każde ujęcie jest przepełnione komputerową obróbką, acz niejako „w tle”. Muzyka zaś jest równie monumentalna i patetyczna jak dawniej, niestety brak jakiegokolwiek nowego motywu, który zapadłby na dłużej w pamięć.
„Ostatniemu Jedi” brakuje prawdziwego zwieńczenia, czegoś, o czym widzowie z wypiekami na twarzach by rozprawiali po wyjściu z kina, tak jak to miało miejsce chociażby w przypadku zakończenia
„Imperium kontratakuje”. Jest to kino akcji bardzo wysokiej próby, o równie wdzięcznie dozowanych i wykonanych efektach specjalnych. Niestety, bez jakiegokolwiek sensu.
|
Autor: Klemens
|
|
|