Wszyscy polscy wielbiciele twórczości
Terry'ego Pratchetta zdążyli się już przyzwyczaić, iż co kilka miesięcy na sklepowe półki trafiają kolejne pozycje ze sztandarowego cyklu Brytyjczyka, to jest
Światu Dysku. Tym razem dane nam było poczekać nieco dłużej( a może po prostu ja zbytnio się niecierpliwiłem?), niemniej fakt ów można wytłumaczyć dość znacznymi gabarytami najnowszej pozycji, co z pewnością wymagało od
Piotra Cholewy - tłumacza - dodatkowego wysiłku i wiążącego się z tym czasu. Niemniej stało się - w końcu polscy czytelnicy nie władający biegle mową synów Albionu mogą się rozkoszować
"Ostatnim kontynentem"!
Terry Pratchett z pasją od ponad dwudziestu lat kreuje świat alternatywny do tego znanego nam na co dzień, alternatywny ale też wyjątkowo podobny. Świat, w którym nie ma miejsca dla Kopernika( nikt bowiem nie powątpiewa w istnienie krańcu świata) ani ateistów( ci bowiem z zadziwiającą skrupulatnością są eliminowani przez pioruny), ale też świat ludzkiej małostkowości i intryg. By jak najdokładniej ukazać nam bogactwo tego uniwersum, autor postanowił snuć kilka równoległych wątków, bardzo rzadko na siebie nachodzących, których głównym spoiwem są ich bohaterowie. I tak wyróżnić można cykle: babci Weatherwax, Marchewy i straży miejskiej, Susan i Śmierci oraz, mój ulubiony, Rincewinda i magów. I z tym ostatnim właśnie mamy do czynienia w
"Ostatnim kontynencie".
|
Zawiązanie fabuły, jak zwykle, nie jest specjalnie istotne, dość powiedzieć, iż dane nam będzie spotkać się z kolejną kulturą, prezentowaną przez mieszkańców Czterechiksów, kontynentu zadziwiająco podobnego do naszej Australii, uczestniczyć w procesie formowania życia i kształtowania kierunku ewolucji, jak i poznać kolejnego przedstawiciela rasy krasnoludów( tym razem, o zgrozo, nieśpiewającego ani jednej zwrotki pieśni o złocie!) Osobiście muszę wszakże wyrazić pewne rozczarowanie, wątek główny sprawiał bowiem wrażenie szczególnie niespójnego, niejednokrotnie towarzyszyło mi wrażenie, iż kolejne wydarzenia tylko i wyłącznie stanowić mają przytyk dla "pobratymców", nie kryje się za nimi żadna głębsza myśl narracyjna. Owszem, można by rzec, że to jest właśnie cecha charakterystyczna, istny trademark całego magowskiego wątku - totalny chaos - ale nigdy nie miałem wrażenia aż takiej bezrefleksyjności. Pamiętajmy przecież, że i nawet chaos może mieć sens...
Z kolei ani jednego złego słowa nie można powiedzieć o jakości kolejnych wiców i żartów, w które przecież książki
Pratchetta zawsze obfitują. Absolutnie każda strona wręcz jest przesiąknięta zgryźliwym angielskim humorem i stanowi znakomitą odtrutkę na szarość codzienności. Pozycja ta, jak już wspomniałem, także pozbawiona jest jakichkolwiek głębszych myśli, a z tymi u Wyspiarza bywa różnie, niejednokrotnie są one dość ociężałe i mało odkrywcze.
Świat Dysku zawsze charakteryzował się łatwym i nie absorbującym zbytnio językiem( choć nieraz obfitującym w całe mnóstwo podtekstów) i dlatego też miłośnicy serii mogą poczuć się lekko zdezorientowani po sięgnięciu po najnowsze( u nas) dzieło - efekt jest wszakże jak najbardziej zamierzony.
Czy warto więc sięgać po
"Ostatni kontynent"? Mam dość mieszane uczucia.
Terry Pratchett poniżej pewnego poziomu nigdy nie schodzi, pasjonaci serii wiele wybaczą, na wiele przymkną oko i zamiast kręcić nosem będą woleli śmiać się do rozpuku i zasadniczo będą mieli rację. Inni zwrócą uwagę na pustotę tej pozycji, stanowiącej w istocie 300 luźnych stron żartów i kpin, a nie książkę, i zasadniczo także będą mieli rację. Jeśli ktoś więc nosi się z myślą zapoznania się z tym cyklem, to lepiej niech nie zaczyna od owego tomu.
|
Autor: Klemens
|
|
|