"Wielce Oats trafił na nie najlepszy moment, by zostać kapłanem. Sądził, że przybywa do Lancre na prostą ceremonię. Tymczasem znalazł się na wojnie między wampirami a czarownicami. Jest tu młoda Agnes, która naprawdę czasem nie jest sobą. Magrat, która stara się połączyć czarownictwo i pieluchy. Niania Ogg... i babcia Weatherwax, która jest prawdziwym problemem. Wampiry są inteligentne. Mają styl i wykwintne kamizelki. Wyszły z trumien i pragną kęsa przyszłości. Wielce Oats wie, że ma modlitwę, ale wolałby topór."
I tak nawet tego nie spostrzegłszy minęło kilka kolejnych miesięcy, a to zgodnie z nową świecką tradycją oznacza, iż w naszych księgarniach nakładem wydawnictwa
Prószyński i S-ka pojawiła się w tradycyjnym wydaniu kolejna część kultowego już cyklu autorstwa
Terry'ego Pratchetta rozgrywajÄ…ca siÄ™ w niesamowitym
Świecie Dysku. Nie można zresztą mieć co do tego żadnych wątpliwości gdy spojrzy się na tytuł -
"Carpe jugulum", co w wolnym przekładzie znaczy "Chwytaj gardło".
Tym razem, po raz kolejny, przyjrzymy się bliżej przygodom czarownic, lecz tym razem nacisk zostanie położony na nową twarz w dostojnym towarzystwie, a mianowicie Agnes. Oczywiście nie zabraknie Niani Ogg czy też oczywiście babci Weatherwax, choć w przypadku owej ostatniej nie jest to do końca prawda, powiem głównym problemem wątku jest jej... nieobecność.
Osobiście nie jestem miłośnikiem "wiedźmowego" elementu serii, po trochu przez wzgląd na jego główną bohaterkę właśnie, która wraz z kolejnymi częściami sprawia wrażenie coraz bardziej mitycznej, godnej eposu a nie zabawnej dykteryjki persony, zdolnej sprostać absolutnie każdemu niebezpieczeństwu i zagrożeniu, a to w pojedynkę i bez najmniejszego grymasu słabości i zwątpienia. Owszem, to jest poniekąd cecha bajek, ale oryginalność twórczości Anglika między innymi polegała na bardzo niebaśniowym podejściu do tematyki. Takoż z niemałymi obiekcjami i zastrzeżeniami rozpocząłem lekturę.
I prawie autorowi udało się je przezwyciężyć. Babcia Weatherwax sprawia wrażenie osoby zmęczonej życiem, w końcu napotykającej przeszkodę, której nie jest w stanie sprostać - nieuchronnie upływający czas. Trzeba przyznać, iż nie siląc się na różne "głowologiczne" sztuczki w końcu ma się wrażenie czynienia z postacią z krwi i kości - a to przecież niezbędne dla przyjemnej lektury. I choć finał może w związku z tym nieco rozczarować, sprawić wrażenie ucieczki w sztampę, to jednak uczucie niedosytu nie jest już tak dojmujące.
Pratchett także dość umiejętnie dozuje wszelkie "mrugnięcia oka" do czytelnika, odwołania do kultury masowej, co pozwala mi wierzyć, iż
"Ostatni kontynent" był w tej sferze tylko małym potknięciem przy pracy. Nie jest tu tak nachalny, a przynajmniej nie tak pretensjonalnie wyśmiewa wszelkie przyzwyczajenia i uproszczenia w sposobie myślenia odbiorcy. I bardzo dobrze, bo ta właśnie umiejętność zawsze stanowiła swoisty "trademark" serii, popularnej m.in. z tej właśnie przyczyny.
Większość mych powyższych wynurzeń skierowana jest do osób, które miały już niejedną książkę o charakterystycznie niezwykle bogatej kolorystycznie okładce w dłoniach, niemniej odnoszę wrażenie, że po raz pierwszy od dawna niemałą przyjemność czerpałyby z lektury osoby, które dopiero teraz pragnęłyby sprawdzić, co to za diabeł. Odniesienia do poprzednich części rzecz jasna występują, lecz ich znajomość nie jest wcale niezbędna, by zaśmiać się w stosownych momentach. To chyba efekt niezamierzony przez pisarza, ale jakież to ma znaczenie?
Wobec kilku ostatnich części serii byłem dość krytyczny, szczególnie mocno dostało się wszakże już wspomnianemu
"Ostatniemu kontynentowi", miałem bowiem wrażenie czynienia z typową chałturą, zabawą z powielaczem. Dlatego też po lekturze
"Carpe jugulum" pozwolę sobie wyrazić nadzieję, iż chwila słabości została ostatecznie przezwyciężona. A niektóre wątki książki mogłyby aspirować moim zdaniem do najlepszych w serii, choćby tych z
"Pomniejszych bóstw" i nie przypadkiem zresztą...
|
Autor: Klemens
|
|
|