Wielki pisarz, wielki cykl…. książka tylko „dobra”.
Kres, a właściwie
Witold Chmielecki, to uznany polski fantasta. Koronnym dziełem jego twórczości jest cykl
„Ksiąg Całości”, który stanowi kompilację licznych opowiadań z akcją osadzoną na kontynencie Szerer, średniowiecznym świecie gdzie na niebie bezustannie rozciągają się pasma Szerni, tajemniczego bezcielesnego bytu, który obdarzył inteligencją ludzi, koty i sępy.
„Grombelardzka Legenda” to trzecia z sześciu części cyklu. Nie powinno to jednak odstraszać tych, którzy nie mieli jeszcze styczności z serią. Fakt, w wielu miejscach autor odwołuje się do postaci i wydarzeń z poprzednich tytułów, ale robi to w sposób delikatny, jedynie nawiązując i niekiedy puszczając oko do zorientowanego czytelnika. Zabrakło za to szczegółowego wprowadzenie w realia panujące pod powłoką Szerni. Choć z drugiej strony wiedzę tą nabywa się dopiero po przeczytaniu wszystkich sześciu pozycji. Wtedy dopiero okazuje się, że wykreowany przez autora świat jest tworem kompletnym i przemyślanym.
Kres zamiast silić się na historyczne wykłady dawkuje informacje, przemycając je wraz z przebiegiem akcji. Co w gruncie rzeczy pozytywnie wpływa na swoistą lekkość lektury.
Pośród nieprzyjaznych spowitych mgłą gór Grombelardu krąży tajemnicza kobieta zwana Łowczynią. Żywa legenda, która całe swe życie poświęciła na walkę z sępami. Jedynie nieliczny znają jej prawdziwe imię: Karenina. Z każdym kolejnym opowiadaniem, z których składa się powieść, odkrywane jest więcej informacji na jej temat. Za kreację charakteru głównej bohaterki należą się słowa uznania. Nie gorzej jest w przypadku postaci drugoplanowych jak choćby Kaga – kocica w ludzkiej skórze. Ma się nieodparte wrażenie wiarygodności bohaterów. Każdy z nich stanowi kompletny spójny obraz człowieka, który śmiało mógłby żyć naprzeciwko ulicy, gdyby tylko urodził się w naszym świecie.
Tym co zdecydowanie może się podobać jest przebijający nawet przez okładkę klimat grombelardzkich gór, wiecznie zachmurzonych, spowitych mgłą i nawiedzanych przez częste ulewy szarych nagich szczytów, krainy pełnej niebezpieczeństw i niedogodności. Miejsca gdzie nietrudno o łatwy zarobek albo zupełnie darmowy bełt między łopatki. Świat mroczny i surowy, podobnie jak styl pisarski twórcy.
W opisywanym wydaniu na powieść składają się dwa tomy. Całość przypomina nieco konstrukcje zastosowaną na przykład w
„Wiedźminie” A. Sapkowskiego. Tom pierwszy to luźno powiązane historie, których spoiwem jest Łowczyni i góry Grombelardu. Raz będzie to eskorta górskiej wyprawy, raz polowanie na sępy, innym razem pojedynek z kocim hersztem rabusiów. Generalnie nie jest nudno, ale też nie ma problemu z oderwaniem się od lektury. Nieco gorzej przedstawia się fabuła tomu drugiego, zarazem tego, który opisuję. Tu przez całe 364 strony wątkiem głównym są pozostałości Aleru, przeciwnika Szerni, i próby ich wykorzystania przez przyjętych, swoistych mędrców badających moce Pasm. Mnogość wydarzeń i niedomówień wprowadza ciężki do opanowania chaos a i samo zakończenie pozostawia wiele do życzenia.
Na koniec cecha specyficzna – każde kolejne wydanie różni się nie tylko okładką i zapachem kleju drukarskiego. Zmienia się również treść. Kilka lat temu miałem okazję zetknąć się z ówcześnie aktualną pozycją o analogicznym tytule, tyle tylko, że wiele wydarzeń wyglądało w niej zupełnie inaczej. W aktualnym wydaniu pojawiło się też parę zupełnie nowych faktów, a inne zostały wyrzucone.
Zabieg marketingowy? Raczej nie, różnice choć są, to nie powinny skłonić do zakupu tych którzy posiadają poprzednie edycje. Podsumowując powrócę do samego początku tekstu. Cykl
„Ksiąg Całości” bez wątpienia wart jest uwagi, niemniej za zły pomysł uważam rozpoczynanie od środka i to od pozycji zdecydowanie słabszej niż otwierająca całość
„Północna granica”. Jeżeli spodobała ci się, któraś z pozostałych książek
Kresa, nie będziesz zawiedziony/a
„Grombelardzką Legendą” przy czym trzeba uczciwie przyznać, że nie jest to książka wybitna.
|
Autor: Blackwolf111
|
|
|