Przed laty miał towarzyszy broni i sprawę, w którą wierzył, ale teraz mężczyzna, który przedstawia się jako Nomad, cały czas ucieka. Gdy nieubłagana Nocna Brygada zbliża się za bardzo, musi skakać ze świata na świat wewnątrz cosmere, aż ląduje na kolejnej planecie i natychmiast wikła się w konflikt między tyranem a buntownikami, którzy chcą jedynie uniknąć przemiany w bezmyślnych niewolników – a przez cały czas zagraża im wschód słońca, którego gorąco stopi nawet skały. Czy Nomadowi, pozbawionemu znajomości miejscowego języka, uda się odnaleźć drogę wśród konfliktu i zgromadzić dość mocy, by opuścić świat, zanim jego umysł lub ciało zapłacą najwyższą cenę?
Rok miniony był jednym z piękniejszych dla miłośników prozy
Brandona Sandersona. Wrócił on bowiem niejako do swych korzeni – co prawda nie porzucił konceptu cosmere (czego zresztą nikt po nim nie oczekiwał, a i zapewne nie chciał), lecz miast wielotomych historii opowiadających o tych samych bohaterach zacząć snuć fabuły krótsze (niekoniecznie zupełnie krótkie), lecz dzięki temu bardziej sycące tempem i akcją. Pozycją wieńczącą okazał się
„Słoneczny mąż”.
Pewnym nadużyciem powyższego wstępu może być stwierdzenie, iż mamy do czynienia z nowym bohaterem. Przeciwnie, mieliśmy okazję poznać go już wcześniej, choć pod innym imieniem. Nie wymaga to jakiejś specjalnej domyślności ze strony czytelnika, autor sam w odpowiednim momencie raczy nas tą informacją, bez uszczerbku jednak dla wdzięku całości.
Nacieszenie się opowieścią nie wymaga również dogłębnej znajomości multiwersum wykreowanego przez amerykańskiego pisarza, choć już właściwie w pierwszych zdaniach natknąć się można na nawiązania doń, w stopniu nieporównywalnie intensywniejszym niż miało to miejsce w pozycjach poprzedzających. Ot, swego rodzaju złoty środek między rozwojem konceptu cosmere a ustrzeżenia czytelnika przed przesytem.
Książka oczarowuje konstrukcją świata, kolejną inną od już znanych. Atutem prozy
Sandersona zawsze była próba wyjaśnienia „magii”, nieco bardziej naukowego uzasadnienia możliwości istnienia owych fantastycznych krain i ich kształtu. Nie jest to rzecz jasna żadne science fiction, lecz całość sprawia wrażenie znacznie bardziej spójnej i logicznej.
„Słoneczny mąż” to pomimo zabiegów autora książka nie wolna od logicznych pułapek i niedoskonałości, lecz nie tak oczywistych, jak u miriad innych pisarzy. Zarazem jest to lektura przyjemna w obcowaniu, może niekoniecznie najwyższych lotów, lecz jestem przekonany, że i za kilka dekad będzie ona dostępna kolejnym rzeszom czytelników – i przez nich wybierana.
|
Autor: Klemens
|
|
|