Aż wstyd się przyznać, ale trochę odzwyczaiłem się już od przygodówek reprezentujących podgatunek point’n’click. Właściwie każda gra fabularna trafiająca w moje ręce w ostatnich latach czy to umożliwiała mi kierowanie poczynaniami postaci przy użyciu klawiatury, czy też obserwowanie świata gry z perspektywy pierwszej osoby. Nie oznacza to bynajmniej, że tego rodzaju produkcje nie powstawały, a przynajmniej nie miały one charakteru czysto nowatorskiego, lecz stanowiły raczej próbę resuscytacji zasłużonych „nieboszczyków” sprzed roku 2000 – czasami były to usiłowania wcale udatne, czasami zaś lepiej było nań spuścić zasłonę milczenia. W konsekwencji dość powściągliwie podchodziłem do produkcji niemieckiego dewelopera KING Art Games.
Naprawdę szybko jednak zostałem wyleczony z mojej powściągliwości, szybko i wdzięcznie.
The Book of Unwritten Tales aż się bowiem skrzy od humoru, szeregu aluzji i „mrugnięć” skierowanych w stronę gracza. Ot, chociażby główny (a właściwie jeden z głównych) bohater gry, jakkolwiek będący gnomem, ubiera się niewątpliwie u tego krawca, co znany powszechnie Simon the Sorcerer (wybaczcie, ale „Szymek Czarodziej” po jakości spolszczonej wersji nie przejdzie mi przez usta ni klawiaturę). A to dopiero początek, takich nawiązań uświadczymy nawet nie dziesiątki, lecz wręcz setki, a to do twórczości
J.R.R. Tolkiena, a to do popularnych współcześnie gier z najróżniejszych gatunków etc.
Gra – na całe szczęście! – nie jest jednak pomyślana jako pastisz ze współczesnej popkultury, szybko bowiem zaczęłaby nużyć, jak to się zdarzyło niejednej innej pozycji. Otóż
The Book of Unwritten Tales ma fabułę, a nawet FABUŁĘ! Może nie jest to opowieść na miarę dekady, niemniej jednak wyraźnie widać, że zadanie jej opracowania powierzono innej osobie niż odpowiedzialnej za poszczególne gagi i witze. Czasami, o ile gracz zrozumie, że nie zawsze należy się śmiać, robi się wręcz poważnie, może nie w sposób melodramatyczny, niemniej uformować się może gdzieś tam z tyłu mózgowia jakowaś Refleksja…
Kolejnym atutem omawianej produkcji jest niewątpliwie oprawa graficzna. Otóż nie jest ona li tylko cukierkowa, choć same tła są ręcznie rysowane, i to bynajmniej nie przez osobę po ukończonym podstawowym kursie rysunku i kreślarstwa, lecz godną ze wszech miar miana artysty. Twórcy nie poszli jednak na łatwiznę i podjęli trud zaimplementowania do mechaniki swej produkcji nieco bardziej zaawansowanych technologii, z trójwymiarem na czele. Co jednak istotniejsze, nie przeliczyli się z siłami i sprostali swym zamiarom – całość jest dość udatna i koherentna.
Z pewnością jednak większą zaletą
The Book of Unwritten Tales jest jakość jej udźwiękowienia. Każda lokacja obfituje bowiem w elementy, które w najprzeróżniejszy sposób zaatakują (bynajmniej nie głośnością) uszy gracza, dopraszając się o poświęcenie im większej uwagi. Co więcej, prawdziwym geniuszem wykazali się aktorzy podkładający głosy wszystkim, ale to absolutnie wszystkim postaciom. Widać (a właściwie słychać), że nie zostały one wyselekcjonowane na zasadzie łapanki, lecz rzeczywistego talentu. Tu też należy się duża pochwała dla polskiego dystrybutora, że zdecydował się wyłącznie na lokalizację kinową, czyli polskie napisy. Ryzyko porażki w przypadku pełnej polonizacji byłoby bowiem zbyt wielkie.
Niestety o muzyce gry można powiedzieć li tylko to, że istnieje i nie przeszkadza. Owszem, to wcale nie takie proste osiągnięcie, lecz osobie wychowanej na muzyce z serii
Atlantis czy
Myst to jednak za mało. Już bowiem po dwóch dniach „przerwy” od danej produkcji wręcz z niemożliwością graniczyło dla mnie powtórzenie jakiejkolwiek melodii z gry niemieckich twórców.
Trochę rozczarowany byłem także łamigłówkami i zagadkami, z którymi konfrontowany był gracz. Jakkolwiek były one całkiem logiczne – choć czasami nie bez zupełnie nieniemieckiej przekory – to trochę za mało zróżnicowane, zbyt jednostajne. Co więcej, zabrakło mi pewnej dawki szaleństwa, kompletnej głupoty w rodzaju serii o Małpiej Wyspie, do której klimatu dana produkcja jednak nieco aspiruje. Osobiście też zawsze byłem przeciwnikiem tzw. backtrackingu, tj. zmuszania gracza do ponownego odwiedzania znanych już lokacji w poszukiwaniu nowych przedmiotów etc., a na skorzystanie z którego zdecydowali się deweloperzy.
The Book of Unwritten Tales – mimo baśniowej otoczki – nie jest grą adresowaną wyłącznie do małolatów. Co więcej, mimo daleko posuniętego roznegliżowania jednej z bohaterek, nie jest tanim produkcyjniakiem, obliczonym na łatwy zarobek kosztem tryskających hormonami nastolatków. Jest to wcale dojrzała i poważna pozycja w zupełnie niepoważnej otoczce. Mówiąc krótko – już dawno się tak dobrze nie bawiłem!
Metryczka
Grafika |
85% |
Muzyka |
65% |
Grywalność |
90% |
|
|
Ocena końcowa |
90% |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
+ / -
Wymagania systemowe
Pentium 4 1.5 GHz, 512 MB RAM, karta grafiki 128 MB (GeForce 6600 lub lepsza), 2.5 GB HDD, Windows XP SP2/Vista.
|
|
Autor: Klemens
|
|
|