Bardzo intrygują mnie takie gry, ale pisanie recenzji to droga przez lekką męką, bo wymaga niezłej akrobatyki pisarskiej. Dlaczego? Bo naprawdę trudno będzie mi powiedzieć, co w niej jest wyjątkowego bez sypania spoilerami niczym piaskarki solą jezdnie na zimę. Bez obaw – postaram się za wiele nie zdradzić. Choć pewnie co wnikliwszy czytelnik i tak osłabi sobie impakt przyszłego katharsis czytając, no trudno.
Najpierw będzie osobiste wyznanie: grałem w to po raz pierwszy. Tak, gra ma dzisiaj niemal dwadzieścia lat, coś o niej słyszałem, a grałem dopiero niedawno. Tak się czasami w życiu dziwnie składa. Bo pozornie to kolejny tytuł robiony na modłę klasycznych jrpg. Jak można się domyśleć – jakaś inność zawarta być musiała, skoro wzbudziła moje zainteresowanie na tyle, że dopadłem się i skompletowałem osiągnięcia nawet.
Rzecz dzieje się w oniryczno-industrialnym uniwersum, a my - wpisani imiennie – kierujemy poczynaniami postaci zwanej Batter (pol. Pałkarz). Nie wszyscy rycerze noszą zbroje, niektórzy śmigają w uniformie baseballisty. Oręż stanowi naturalnie używana w tej dyscyplinie pałka, acz swego czasu w Polsce lat 90-tych sprzedano więcej tychże niż piłeczek do gry, co było pozornie zastanawiające. Protagonista też raczej poczuwa się do użytkowania kija w sposób niekoniecznie przewidziany przez producenta, a mianowicie... do swoistego rodzaju egzorcyzmów. Tak, dobrze czytacie: oczyszczanie świata ze zjaw celnymi wymachami kija to jego modus operandi. Bo tak się niefortunnie składa, że odwiedzany świat i jego strefy są przepełnione wrogimi zjawami, które dają się ludności we znaki nie pozwalając wykonywać prac takich jak wykopywanie złóż dymu (niezbędny do oddychania), pozyskiwania metalu z krów czy produkcja cukru (z dość specyficznego surowca!). Powiedzmy o świecie w grze przedstawionym, że Kafka poczułby się jakby trafił do własnych książek. Wtórowałby mu Dick, może nawet Vonnegut. Jest dziwnie, smutnawo i całość ocieka biurokracją, bo nawet aby dostać się do nawiedzonego przez zjawy miejsca trzeba w jakiś sposób uzyskać pozwolenie od wyższych rangą pracowniczą mieszkańców czy dostosować się do absurdalnych zwyczajów. To nie jest generyczne RPG, gdzie heros może wleźć gdziekolwiek, bo zatroskana ludność pozwoli mu udać się wszędzie, bo przecież ratuje świat. Panie, my tu procedury mamy, polecenia służbowe! Nie ma lekko!
Równie osobliwa jest też konstrukcja meta-świata gry. Bo widzicie, od samego początku jest choćby jeden mieszkaniec tych realiów świadom naszej obecności za ekranem monitora. Jest nim kot Judge – niby przewodnik i pomocnik, a zasadniczo to imię dobrze podsumowuje tego czepialskiego sierściucha. No ale możliwe, że tak zachowywałby się prawie każdy kot, gdyby nabył umiejętności ludziej mowy. Poza nim spotykamy jeszcze inne jednostki stanowiące trzon tego typu gier, a tu nawet sprzedawca jest świadom konwencji i potrafi bez ogródek tłumaczyć nam, że zakup u niego jest niezbędny, bo tak to w grach bywa. Ba, nawet nasza ekipa to wyraz pójścia po linii najmniejszego oporu zgodności z konwencją. Bo poza Batterem, to drużyna składa się wyłącznie z... dodatków. Żadne tam pełnokrwiste czy nawet i rozrzedzone postacie. Bezosobowe dodatki z imionami od liter w greckim alfabecie. Jakby jedynym celem ich istnienia było dołączenie do naszego stadionowego paladyna. Bo właściwie kim on jest i dlaczego chce oczyścić świat ze sług Królowej?
Wiemy o nim mało, a on sam najczęściej z pełną butą prawi frazesy o oczyszczaniu świata. Trudno mu odmówić wprawy w odpędzaniu zjaw kijem baseballowym, to fakt. Bez zastanowienia spada niczym pomsta na wrogów, ochoczo ładując się w sytuacje zagrażające zdrowiu i życiu. Bez pardonu angażuje się w pojedynek przy najmniejszej prowokacji. W walce korzysta z umiejętności wyćwiczonych w trakcie biegania z jednej bazy do kolejnej i zdobywania punktów. To pozwala mu na groźne albo pomocne manewry w walce. Ta przebiega w manierze naprzemienności działań uczestników, bywa że kolejna akcja będzie odpowiednio wzmocniona. W sumie mechanika nie jest jakoś szczególnie rozbudowana, a novum jest chyba tylko „zapowiadanie się” wzmocnionego działania: czy to ataku, użycia kompetencji czy przedmiotu. Poza walką przyjdzie nam też rozwiązywać łamigłówki, które nadwyrężają nasze zdolności poznawcze i testują spostrzegawczość. Z drugiej strony: większość robiona jest później na podobnym schemacie, a wskazówki często są w okolicy – raczej nie utkniemy na godziny w jednym miejscu. No i o solucje do prawie dwudziestoletniej gry nietrudno.
I w tym miejscu robię z kurtuazji pauzę w opisie fabuły, bo jej meandry powinny być ukryte za kurtyną przeciwspoilerową. Cóż, będzie katartycznie, emocjonalnie i niejednoznacznie, co stanowi siłę wymowy
OFF. Dla kompletnego obrazu warto odwiedzić oczyszczone strefy, acz zalecam w pełnym składzie drużyny czyli z trzema towarzyszami-dodatkami, bo tam wrogowie nie wybaczają i łoją nas bezlitośnie. A, mimo liniowości mamy szansę aż na trzy różne zakończenia, przy dobrym zapisywaniu gry możliwe do odkrycia na jednym przejściu gry.
Muzyka dokłada swoją cegiełkę do dziwności realiów wizualnych. Jest niepokojąca mniej albo bardziej, czasami zupełnie nie przystoi do sytuacji... co paradoksalnie pasuje do klimatu. Wśród kompozytorów znajdzie się choćby legendarny już Toby Fox, co stanowi odpowiednią zachętę, moim skromnym zdaniem. Przede wszystkim jednak warstwa dźwiękowa znakomicie uwypukla groteskę świata przedstawionego i opisanego słowem czy obrazem.
Osiągnięcia są konsekwencją podążania za fabułą, sporadycznie uczynić trzeba coś... nieszablonowego. Całość można skompletować bez konieczności wielokrotnego rozpoczynania gry od początku, choć nadal część może wymagać wysiłku, szczególnie pokonanie opcjonalnych bossów.
I tu chyba się rozstaniemy, koniec recenzji. Piszę ją w momencie, gdy cena na Steam jeszcze nie została podana. Komplet osiągnięć zrobiłem w niecałe 16 godzin gry. Jak to się przeliczy na wartość nominalną jest dla mnie obecnie zagadką. Wartość estetyczna jest natomiast czymś, o czym napisać mogę. Graficznie jest surowe, dźwiękowo ciut lepiej, fabularnie... zaskakująco. Walki są typowe dla gatunku, ale wymowność scenariusza i oferowane przez niego tropy interpretacyjne (bo może ich być kilka) rekompensują to z nawiązką. Może lekko wstrząsnąć, choć da się na rynku odnaleźć mocniej poniewierające psychicznie dzieła w piksele oprawione. Nadal jednak warto dać szansę: sobie i grze.
Osoby, które grałyby w tę grę:
Arthas Menethil
Frankie Niagara
Casey Jones
Osoby, które nie grałyby w tę grę:
Tyrion Folding
Max Payne
Przyjazny Duszek Kacper
Metryczka
Grafika |
70% |
Muzyka |
80% |
Grywalność |
75% |
|
|
Ocena końcowa |
75% |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
+ / -
Wymagania systemowe
Procesor ze wsparciem dla SSE, 2 GB RAM, karta graficzna kompatybilna z DirectX 10, 2 GB HDD, Windows 10
|
|
Autor: Ksiądz Malkavian
|
|
|