Amerykańska pisarka Ursula K. Le Guin znana jest jako autorka dwóch cykli – nieco space-operowego cyklu haitańskiego oraz serii pozycji z gatunku fantasy, których akacja rozgrywa się w Ziemiomorzu. Nieco zaskakującą, bo nie napiszę jednak niezwykłą, książką w jej dorobku jest zaś „Malafrena”, będąca zupełnie autonomiczną pozycją.
Tytułowa Malafrena to urokliwa kraina położona w nigdy nieistniejącym państwie europejskim, które po upadku Napoleona popada w coraz większą zależność od ościennego mocarstwa austriackiego, zaś czytelnik przygląda się losom dwóch rodzin (a właściwie dwóch młodych osób) wywodzących się z tego zakątku.
Początkowo mamy do czynienia wręcz z sielskim obrazkiem rodem z Arkadii, wszystko to wszakże zmienia się w wyniku decyzji głównego bohatera, który niczym nasz rodzimy Konrad-Gustaw zamierza cierpieć za miliony i wywołać rewolucję.
Świat przedstawiony w książce jest o dziwo pasjonujący, mimo że stanowi tak naprawdę kolaż różnorodnych kultur: włoskiej, węgierskiej, rumuńskiej czy słowiańskiej. Jakkolwiek jest to li tylko wytwór wyobraźni autorki, to każdy odkryje w nim coś rzeczywistego, autentycznego.
Czasami w trakcie lektury nasuwały mi się skojarzenia z twórczością
Wiktora Hugo – być może to wynik tylko portretowanej epoki, a może i nieco podobnego sposobu myślenia, prowadzenia pióra.
Niestety sama akcja książki nie jest specjalnie porywająca, jakkolwiek właściwie nie ma „dłużyzn” i zbędnych przestojów, to tempo nie jest wielkie, może ze względu na przewidywalność fabuły, a po trosze i samych przemyśleń autorki.
„Malafrena” to dobrze napisana książka, aczkolwiek raczej niezbyt nowatorska. Po przeczytaniu nie zapada na długo w pamięć.
|
Autor: Klemens
|
|
|