Dodger żyje z tego, co znajdzie w kanałach dziewiętnastowiecznego Londynu. To gość: kocha całą swoją dzielnicę, większość swoich ziomków i bardzo niewielu policjantów. A w zasadzie - żadnego policjanta. Prawdziwy z niego Pan „nic nie wiem, nic nie słyszałem, w ogóle mnie tu nie było”.
Chłopaka zna każdy, kto jest nikim, a nie zna nikt, kto jest kimś. W zasadzie tak powinno być i jest... do chwili, gdy pewnej deszczowej nocy ratuje z rąk oprawców samotną dziewczynę. Tyle że ta samotna ma męża, jednego z tych, którzy są kimś. Odtąd świat nieznacznie przyspiesza, a Dodgera pragnie bliżej poznać wielu ciekawych ludzi: milionerzy, politycy, policjanci, książęta i zawodowi zabójcy.
Czytaliście kiedyś
„Olivera Twista” Charlesa (czy też Karola)
Dickensa? Jeśli tak, to najnowsza powieść
Terry’ego Pratchetta może wydać się Wam momentami znajoma, i to nie ze względu na Wielkiego Żółwia A’Tuina czy perypetie niejakiego Rincewinda. Jeśli nie, to możecie nie wychwycić kilku niuansów i odautorskich „mrugnięć okiem”, niemniej jednak i tak nie będzie to przeszkadzało podczas lektury
„Spryciarza z Londynu”.
Ale może zaczynając od początku – popularny Anglik w stylu dla siebie zupełnie niezwykłym postanowił sięgnąć po jak najbardziej historyczne realia XIX-wiecznej Anglii (z pierwszego półwiecza) i spróbować swych sił bez uciekania się bo efekty ze wszech miar nadprzyrodzone, przynajmniej z perspektywy dowolnego adepta nauk przyrodniczych. Zabieg ten nieco podobny jest do perspektywy przyjętej w
„Nacji”, acz tym razem podołanie mu wymagało znacznie gruntowniejszych przygotowań.
A no właśnie,
Terry Pratchett wręcz słynie ze swego erudycyjnego zamiłowania do wiedzy wszelakiej i chęci dzielenia się nią z całym otaczającym światem, przy czym potrafi to czynić w sposób tak wdzięczny, iż czytelnik po lekturze kolejnych i kolejnych stron z prawdziwą radością sięga po Wikipedię czy rzuca okiem do innych źródeł, chcąc zweryfikować, czy ma do czynienia z wymysłem pisarza, czy też z – a tak jest z reguły – najprawdziwszą prawdą. Doskonałym tego przykładem może być właśnie
„Spryciarz z Londynu” – śmiem twierdzić, że niejeden historyk specjalizujący się w prezentowanym okresie byłby ukontentowany.
Jak wspomniałem wyżej, książka bogata jest w aluzje do twórczości
Dickensa, ba, sam ten pisarz jest jednym z głównych bohaterów recenzowanej powieści. Nie jest to bynajmniej przypadek, mam bowiem wrażenie, że
„Spryciarz” jest swoistym hołdem
Pratchetta dla Klasyka, bliskiego – co dopiero teraz spostrzegłem – ideowo dla twórcy
Świata Dysku.
„Spryciarz z Londynu”, podobnie zresztą jak
„Oliver Twist”, jest książka adresowaną do nieco młodszego czytelnika, w żadnym razie jednak nie jest pozycją lukrowaną. Już na samym początku czytelnik konfrontowany jest z brudem tego świata, i to tym dość drastycznym, by wspomnieć choćby o pobiciu kobiety skutkującym poronieniem ciąży. Autorowi nieobce są również pytania o istnienie Boga, niejednokrotnie obrazoburcze tak z perspektywy osoby wierzącej, jak też i zdeklarowanego ateisty.
Sięgając po
„Spryciarza z Londynu” oburzałem się nieco na
Pratchetta, iż „rozdrabnia” się na pozycje „poboczne”, jak niedawna
„Długa Ziemia”, miast kontynuować cykl
Świata Dysku, choćby i jego zakończenie, tyle że pozycją godną miana zwieńczenia. Lektura kolejnych stron przedmiotowej książki jednak łagodziła me wzburzenie, trudno bowiem mieć pretensje, iż autor nieodmiennie penetruje nowe ścieżki, a czyni to w tak wdzięczny sposób.
|
Autor: Klemens
|
|
|