Powiedzmy, że Erwin Piontek, 73-letni górnik, wybiera się w rejs dookoła świata. Na starym jachcie żaglowym typu Venus, z wysłużonym gumowym sztormiakiem, czerwoną wełnianą czapką, harcerską busolą w żeglarskim worku i skrupulatnie obliczonym prowiantem jest przygotowany na samotną wyprawę. Ma ambitny plan, by nigdy nie zawijać do portu, przez całe dwadzieścia dziewięć tysięcy mil.
Powiedzmy, że losy Piontka mogą też przebiegać inaczej. Nie żegluje, a leży na czerwonej ziemi, w dolinie rzeki Auob, która nie płynie przez Deutsch-Südwestafrika, ponieważ jest wyschnięta, ale tam się znajduje. Zamiast gumowego sztormiaka ma na sobie sztruksową bluzę mundurową, pas z szelkami i ośmioma ładownicami na amunicję.
Zresztą może jest zupełnie inaczej. Może Erwin Piontek jest sobowtórem pewnego dyktatora? Kto wie?
Szczepan Twardoch z pewnością ostatnimi laty stał się prawdziwą gwiazdą polskiej sceny literackiej (o ile w ogóle można posługiwać się tego rodzaju stwierdzeniem bez narażania się na śmieszność), z jednej strony ciesząc się uznaniem i estymą na „poważnych” salonach literackich, fetujących jakość jego literatury, z drugiej zaś uzyskując więcej niż godne wyniki sprzedażowe i „zwykłą” popularność ze strony czytelnika spragnionego nie tyle warsztatowych eksperymentów dla wtajemniczonych, co po prostu fascynujących opowieści. Czy śląskiemu pisarzowi udało się i tym razem pogodzić te jakże rozbieżne oczekiwania?
Pierwsze karty nowej powieści autora z Pilchowic brzmią bardzo znajomo – mamy do czynienia bowiem z całkiem nieźle znanym śląskim krajobrazem, tu i ówdzie zaś pojawiają się odwołania do poznanych wcześniej miejsc i postaci. Obraz ten jednak nie jest aż tak klarowny,
Twardoch zwykł bowiem odwoływać się do Górnego Śląska jednak z kart historii, niejako wciśniętego między siły i żywioły Wielkiej Historii – tymczasem Erwin Piontek, którego najbardziej niepoślednim wyczynem było ciskanie płytami chodnikowymi w warszawskich policjantów w czasach III RP niespecjalnie wpisuje się w ten schemat.
Śląski pisarz niejako jednak idzie za ciosem, bo w momencie, gdy czytelnik zaczyna się oswajać z dość sztampową opowieścią o starczej próbie spełnienia młodzieńczego marzenia, nagle „przerzuca” nie tylko czytelnika, ale również i swoją postać w czasie i przestrzeni, upatrując z typowym dla siebie wyczuciem historyczno-geograficznej egzotyki tego rodzaju miejsca w zachodnioafrykańskiej kolonii wilhelmińskich Niemiec.
A gdy czytelnik usiłuje w tym „przeskoku” dostrzec jakiś sens – choć z oczywistych chronologicznych względów całość jawi się jako oczywista niemożliwość – po raz kolejny zaskakuje czytelnika woltą, tym razem wybiegając w przyszłość, może alternatywną, może nie (oby jednak nie), która jednak ma bardzo wyraźny posmak znanej przeszłości – i to biorąc pod uwagę tyleż doświadczenia czytelnika, co i wcześniejsze zainteresowania autora.
„Powiedzmy, że Piontek” to książka nieprzypadkowa, stanowiąca efekt niewątpliwego pomysłu, lecz również i wyraźnych „demonów” targających autorem, wskutek czego nie porywa ona tak, nie przekonuje jak miało to miejsce w przypadku poprzednich pozycji, w przypadku których
Twardoch udanie mierzył się z renomą i oczekiwaniami. Nie jest to figiel z odbiorcy, ten jednak nieraz tak może daną pozycję odebrać.
Najnowsza książka
Szczepana Twardocha to niewątpliwy dowód na niebanalność jego pióra, brak zgody na wtłoczenie w ustalone ramy oczekiwań. Może to nie jest przejaw wściekłości autora, nie jest to wrzask przeszywający ciemność czy wołanie na puszczy, lecz niewątpliwie efekt braku akceptacji na zaszufladkowanie. Momentami jednak całość zanadto jednak przypomina dziecięce tupnięcie nogą a nie rezultat niebanalności jednego z najwybitniejszych współczesnych literatów operujących polszczyzną (i nie tylko).
|
Autor: Klemens
|
|
|