II wojna światowa w polskich oczach jawi się dość prosto – Niemcy są złem wcielonym, bez wyjątków odpowiedzialnym za wszelkie możliwe zbrodnie, w związku z czym walka przeciwko nim była czymś uświęconym, a każdy czyn przeciwko niemieckiemu orężowi był usprawiedliwiony. W konsekwencji niemały intelektualny opór rodzą próby przedstawienia Niemców, tak cywili, jak i tym bardziej żołnierzy w kategorii ofiar. Zapewne więc i niejeden czytelnik pochodzący z kraju nad Wisłą będzie miał niemały problem z lekturą „Legionu potępieńców”.
Główny bohater bynajmniej nie sprawia wrażenia zdeklarowanego nazisty, ba, w ogóle nie jest „niemieckim Niemcem”! Jego szlak nie wiedzie zaś przez Waffen SS, lecz przez jednostkę kojarzącą się raczej z obozem koncentracyjnym, do boju zaś staje w szeregach kompanii karnej, grupującej osoby, które bynajmniej nie pałają sympatią wobec brunatnego reżimu.
Co jednak istotne – główny bohater cierpi. Musi się zmagać z odczłowieczeniem, głodem, nieustannym niebezpieczeństwem, czyhającym nie tylko na jego życie, lecz i również grożącego trwałym i niezwykle dotkliwym kalectwem. Banał nad banały? Ale nie do takiej wizji soldata przywykliśmy, czyż nie?
Przedmiotowa książka nie stanowi przejawu jakiegokolwiek rewizjonizmu, dość powiedzieć, że jest ona w najwyższym stopniu krytyczna wobec Trzeciej Rzeszy (bynajmniej nie idealizuje również sowieckich realiów), a powstała na początku okresu powojennego, gdy doświadczenia II wojny światowej i pamięć o zaistniałych w jej trakcie bestialstwach była jeszcze świeża.
Narrator w początkowej części deklaruje, iż jego dzieło ma charakter autobiograficzny i jakoby w 90% ma bazować na faktach. Niejednokrotnie lektura każe się zastanowić nad prawdziwością owego twierdzenia, jednak w mej ocenie nie w zakresie humanistycznego i pacyfistycznego wydźwięku całości.
|
Autor: Klemens
|
|
|