Krążąc po niebezpiecznych dzielnicach nędzy Menzoberranzan, przebiegły czarodziej Pharaun Mizzrym musi rozwiązać pewną zagadkę. Pomaga mu w tym jego jedyny prawdziwy przyjaciel, fechmistrz Ryld Argith, który wkrótce uświadamia sobie, że największe potęgi w mieście nie zawahają się przed niczym, by im w tym przeszkodzić. Tymczasem wysoka kapłanka Quenthel Baenre walczy z atakującymi ją demonami nasyłanymi przez nieznanego wroga, zaś ambasador Faeryl Zuavirr dowiaduje się, że z niewiadomych powodów zwróciła się przeciwko niej sama matka opiekunka. A to może doprowadzić wyłącznie do jej upadku.
Podczas gdy cały otaczający ich świat ulega zmianom, czwórka bohaterów zmaga się z różnymi przeciwnikami. Jednak ich drogi zaprowadzą ich ku najbardziej przerażającemu odkryciu w długiej historii drowów i każą im wziąć udział w wyprawie mającej na celu ocalenie nie tylko Menzoberranzan, ale całej rasy mrocznych elfów przed Upadkiem.
Rozpoczyna się Wojna Pajęczej Królowej.
Niewątpliwie kura była pierwsza jeśli idzie o świat Abeir-Torilu i system
Dungeon & Dragons – to w oparciu o ten ostatni powstała niezwykle popularna – choć już nieco zapomniana – seria
Baldur’s Gate i kilka pobocznych cykli autorstwa ludzi z nieistniejącego już studia
Black Isle. Po części przyczyną jej sukcesu była tolkienowska barwność świata i istot go zamieszkujących, z drugiej zaś rozmach znacznie przekraczający ten właściwy dla
„Silmarilliona”, dla którego właściwie jedyną granicą stawała się ludzka wyobraźnia. Z kolei jednym z ciekawszych jego zakątków jest Podmrok i miasto Menzoberranzan, zamieszkiwane przez wysoce niesympatyczne ludy, z drowami – czyli mrocznymi elfami – na czele, których sposób postrzegania świata i organizacja społeczeństwa nasuwa najgorsze skojarzenia z niejakim Adolfem Hitlerem, przy założeniu jednak, że ten ostatni był kobietą…
Po
„Wojnę Pajęczej Królowej. Upadek” sięgałem jednak z mieszanymi uczuciami – z jednej strony bowiem atutem był po części znany mi świat, który chciałem poznać głębiej, z drugiej zaś towarzyszyła mi obawa, że będę miał do czynienia z kolejnym „produkcyjniakiem”, czyli pozycją co najwyżej przeciętną, a obliczoną tylko i wyłącznie na przyciągnięcie pieniędzy zupełnie bezkrytycznych i sfanatyzowanych miłośników fantastyki w ogólności.
Nie pomyliłem się co do świata – autor wdzięcznie przedstawia kolejne aspekty drowiego społeczeństwa, jego kultury, religii i cywilizacji, nie będąc nachalnym z żadną kliszą, jak też umiejętnie pogłębiając poszczególne wątki, co wyraźnie stwarza wrażenie, iż całości towarzyszyło niemało pomyślunku poprzedzającego sięgnięcie po pióro (klawiaturę). Zarazem daleki jest on od popadania w przesadę w jakiejkolwiek materii – owszem, mroczne elfy są dewiantami, także seksualnymi,
Byersowi wystarczają jednak same sugestie i aluzje, ale na jakiekolwiek szczegółowe opisy właściwe dla współczesnej literatury „romantyczno-kobiecej” nie ma co liczyć. Cóż za znak czasów, swoją drogą…
Całkiem interesująca jest także fabuła, snuta z kilku różnych perspektyw – właściwie każda z nich jest interesująca i nie rodzi żalu związanego z chwilowym pozostawieniem pozostałych (choć nie ukrywam, iż dla mnie najciekawszą była ta związana z osobami Pharauna oraz Rylda), a co chwilę zdarzają się także „wtręty” poświęcone innym postaciom, póki co dość epizodycznym.
Ku swemu dość jednak niemałemu zaskoczeniu byłem w błędzie zakładając, że czeka mnie utwór „książkopodobny” – bez większego trudu wymieniłbym całkiem sporo pozycji niewątpliwie mniej strawnych, jakkolwiek roszczących sobie pretensje ku tzw. ambicjom. I jakkolwiek nie wątpię, że główną motywacją autora była chęć zarobienia, to poparł on ją całkiem przyzwoitym warsztatem, skłaniającym ku sięgnięciu po kolejną część.
|
Autor: Klemens
|
|
|