Wyszukiwarka
Google

RPG.sztab.com
Logowanie
   Pamiętaj mnie

Rejestracja

Przypomnienie hasła
Hostujemy strony o grach
Gry Strategiczne


Polecane strony
Gry logiczne


.

Peter Ackroyd - Przypadek Victora Frankensteina

Peter Ackroyd - Przypadek Victora Frankensteina

Informacje o książce

dots Tytuł: Przypadek Victora Frankensteina (The casebook of Victor Frankenstein)
dots Autor: Peter Ackroyd
dots Wydawca: Zysk i S-ka
dots Rok wydania: 2010
dots Ilość stron: 371
dots Cena: 32,90 PLN


Chyba każdy słyszał o Frankensteinie. Takie imię nosi monstrum z powieści Mary Shelley pt. „Frankenstein albo: Współczesny Prometeusz” (co swoją drogą jest błędem; Frankenstein to nazwisko badacza, który stworzył potwora, jego „dzieło” nie miało imienia)., spopularyzowane także dzięki filmowi stworzonemu na podstawie książki na początku XX wieku. Wydawałoby się, że modyfikując historię, nie stworzy się niczego ciekawego, czy też wnoszącego coś nowego. Jakże mylne to przekonanie! Dobitnie o tym przekonał mnie Peter Ackroyd swoją powieścią „Przypadek Victora Frankensteina”.

Na początek przybliżę nieco postać autora. Peter Ackroyd to powieściopisarz, biograf, poeta i historyk. Ma na koncie bardzo dużo książek, z czego znaczna większość to dzieła stricte naukowe. Widać zatem, że posiadał odpowiedni warsztat, by „przerobić” powieść o ożywionym potworze, a przy tym nie wystawić się na pośmiewisko. Jest on laureatem wielu prestiżowych nagród; między innymi został odznaczony przez królową Elżbietę II Orderem Komandora Imperium Brytyjskiego – jednym z najwyższych odznaczeń państwowych. Z kolei za sam „Przypadek...” otrzymał nagrody „Guardiania” i Whibread za książkę roku. Powieść tę napisał, by oddać hołd samej Mary Shelley.

Przejdźmy zatem do treści utworu. Victor Frankenstein – młody, obiecujący badacz, pochodzący ze Szwajcarii, postanawia wyruszyć do Anglii, by tam kształcić się na uniwersytecie w Oksfordzie. Po jakimś czasie przekonuje ojca do tego pomysłu. Planuje on tam zgłębić swoją wiedzę na temat budowy ludzkiego ciała i odkryć tajemnicę życia – co „wprawia w ruch” nasz organizm. Poznaje tam Bysshe Shelley'a, z którym szybko nawiązuje przyjaźń (przy okazji dodać chciałem, że Bysshe – podobnie jak większość bohaterów książki – to postać prawdziwa; był on mężem Mary Shelley) oraz daniela Westbrook'a – biednego, ale inteligentnego mieszkańca Londynu Z czasem nawiązuje także znajomość z siostrą Daniela – Harriet, pracującą w wytwórni perfum (to także postać prawdziwa). Bysshe postanawia kształcić dziewczynę, by zapewnić jej jako taki byt. Jej ojciec po długich namowach przystaje na tę propozycję. Młodzi jednak uciekają do Szkocji, gdzie biorą ślub, wbrew woli rodziciela. Frankenstein tymczasem zgłębia swoją wiedzę o elektryczności, widząc w niej drogę do poznania tajemnicy „iskry życia”. W końcu postanawia rozpocząć eksperymenty na żywych tkankach. Na początku przeprowadza je na zwierzętach w starej szopie za miastem, jednak po śmierci ojca, dziedzicząc całą fortunę, wykupuje opuszczony budynek przy nabrzeżu Tamizy i kompletuje niezbędne wyposażenie. Nawiązuje także kontakt z wykopcami – ludźmi, trudniącymi się wydobywaniem świeżo złożonych do grobu ciał i dostarczaniem ich. Po licznych próbach, Victorowi udaje się za pomocą prądu ożywić trupa. Monstrum jednak dysponuje ogromną siłą i sprawnością, w konsekwencji ucieka z budynku, wskakuje do rzeki i odpływa. Przerażony Victor z trwogą oczekuje wszelkich informacji, dotyczących jego „dzieła”. Krótko potem ginie Harriet – zostaje uduszona, a o zbrodnię zostaje oskarżony Daniel. Frankenstein jednak doskonale wie, że to monstrum stoi za morderstwem. Nie wie jednak, że to dopiero początek istnej lawiny nieszczęść, która na niego spadnie...

Peter Ackroyd   Przypadek Victora Frankensteina 142548,1


Książka jest bardzo wciągająca. Podchodziłem do niej z rezerwą, znając całkiem dobrze styl romantycznych powieści myślałem, że Ackroyd będzie go próbował nieudolnie kalkować lub dostosować w jakiś sposób do współczesnego języka, jednak się myliłem. Nie uświadczymy tu – na szczęście – zabiegów stylistycznych, stosowanych w XIX wieku, autor po prostu pisał „po współczesnemu”. Wielokrotnie jednak czerpał z oryginalnej twórczości ówczesnych angielskich poetów, w tym oczywiście z dzieł samego Bysshe'a, co nadaje powieści niepowtarzalny charakter i potęguje klimat. No właśnie – klimat! To jeden z największych atutów powieści. Ackroyd wyjątkowo sugestywnie ukazał industrialny Londyn, pełen z jednej strony wielu światłych umysłów, przechadzających się po korytarzach uniwersytetu, z drugiej biednych i wynędzniałych mieszkańców stolicy, chwytających się czegokolwiek przynoszącego zysk, przesiadujących w ponurych i cuchnących spelunach czy też czyhających w ciemnych zaułkach na zabłąkanego wędrowca, mającego może jakieś pieniądze, które można ukraść. Podobnie Szwajcaria, będąca przez Anglików wówczas uważana za stolicę wolności, a będąca miejscem skupiającym spokojnych sceptyków, kontemplujących górskie krajobrazy i lodowce, została przez niego wyjątkowo sugestywnie opisana. Czytając powieść, człowiek czuje się, jakby został cofnięty w czasie. I o to właśnie chodzi.

Pomimo tego, że Ackroyd napisał swoje dzieło w formie przystępnej dla współczesnych, to jednak także ci posiadający wiedzę na temat literatury romantycznej odnajdą w utworze wiele smaczków. Myślę, że gdyby został on wystylizowany na XIX-wieczną twórczość, mógłby spokojnie uchodzić za reprezentanta ówczesnego kanonu. By tę tezę uzasadnić, podam najprostszy przykład – śmierć Harriet. Nastąpiła ona niecały rok po ślubie z Bysshe'm (konkretnie po tym, jak urodziła ich dziecko); w literaturze romantycznej powszechnym motywem była nieszczęśliwa śmierć partnerki po złączeniu się kochanków, by okazać cierpienie i nieszczęście przyniesione przez miłość bohaterowi. Czytając utwór, odnajdziemy więcej takich zabiegów czerpania motywów wprost z literatury romantycznej. Do tego zostały one podane w wyjątkowo strawny sposób.

Zawsze się jednak trafi kropla dziegciu w beczce miodu. Wyjątkową bolączką książki jest jej tłumaczenie. Moim zdaniem Jerzy Łoziński „odwalił niezłą fuszerę”, jeżeli chodzi o stylizację językową. Ci, którzy czytali choćby „Dziady” (czyli właściwie 90% z nas – może pora sobie to odświeżyć po liceum?), pamiętają, że język używany tam dosyć znacznie różnił się od tego dzisiejszego. Czegoś takiego zdecydowanie nie doświadczymy w „Przypadku...”. Stylizacja tu jest szczątkowa i ogranicza się z reguły do zwrotów, które nawet nie są archaizmami, gdyż są jeszcze używane – tyle że rzadziej (typu: jakieś, jakowyś, długachna, gdzieżbyś). Wygląda to trochę dziwnie i przypomina mi improwizowaną scenkę w teatrze, gdzie nagle aktor przypomina sobie: „Oho, przecież odgrywam XIX-wieczną postać” i wplata jakiś zwrot, brzmiący staromodnie. Z drugiej jednak strony ciężko, by Łoziński silił się na przekład , przypominający językiem „Konrada Wallenroda”, czy „Romantyczność”, bo po prostu by tym odstraszył czytelników. Mógł się jednak moim zdaniem nieco wysilić. Cóż, jako obcujący na co dzień z twórczością romantyczną jestem wyczulony na takie rzeczy. Jednak przeciętny czytelnik nie zwróci na to większej uwagi.

Od strony technicznej nie mam nic książce do zarzucenia. Nie znalazłem żadnych literówek, jest ona ładnie wydana, ma śliczną okładkę, ogólnie rzecz biorąc jest schludna. Nie mam za bardzo nic do dodania na ten temat – co należy odczytać jako plus.

Na koniec chciałem zawrzeć pewną istotną uwagę: NIE CZYTAJCIE OSTATNIEJ STRONY! Zwracam na to uwagę, gdyż wiem, że niektórzy maja taka głupią manierę, by na przykład przeczytać najpierw ostatnie zdanie utworu, a dopiero potem go rozpocząć. Tu nie próbujcie nawet tego robić, bo zepsuje wam to bardzo odbiór książki. Ja niestety ten błąd popełniłem (na marginesie dodaję – zakończenie utworu jest także jego ogromnym plusem).

Reasumując, „Przypadek Victora Frankensteina”, to jedna z najlepszych pozycji, jakie dane mi było przeczytać w tym roku. Zawiera elementy powieści SF i grozy, wciąga, stanowi także gratkę dla znających pierwowzór, gdyż Ackroyd generalnie rzecz biorąc nie kopiuje powieści Shelley, lecz posiłkuje się postaciami oraz ogólnikowymi wątkami przez nią stworzonymi, by wykreować nową, bardziej współczesną historię doktora Frankensteina. Z reguły nie używam skali dziesięciostopniowej, by oceniać książki, tym razem jednak zrobię wyjątek: dlatego daję jej 9,5/10.


Wojciech "Dziadó" Kuczyński
E-mail autora: dziado(at)gmail.com
Autor: Dziadó


Przedyskutuj artykuł na forum

Ustaw Sztab jako strone startowa O serwisie Napisz do nas Praca Reklama Polityka prywatnosci
Copyright (c) 2001-2013 Sztab VVeteranow