Samotna młoda kobieta musi stawić czoła intrygom, namiętności i zdradzie, jakich zazna w Stu Tysiącach Królestw.
Yeine Darr jest wyrzutkiem z barbarzyńskiej północy. Gdy w tajemniczych okolicznościach ginie jej matka, dziewczyna zostaje wezwana do królewskiego miasta Sky. Gdy przybywa na miejsce, ku jej wielkiemu zaskoczeniu zostaje ogłoszona spadkobierczynią samego króla. Jednak droga do tronu Stu Tysięcy Królestw nie jest łatwa, a Yeine odkrywa, że właśnie trafiła w sam środek krwawej i okrutnej walki o władzę.
Urokiem fantastyki jest łatwość z jaką wywraca na nice popularne konwencje, sprowadza do poziomu namacalnej rzeczywistości idee niemalże z definicji transcendentne i metafizyczne. Ot, choćby taka
Nora Jemisin postanowiła uczynić z bogów-stworzycieli… niewolników.
Akcja
„Stu Tysięcy Królestw” czytelnik obserwuje z oczu kobiety, która z dzikuski zamieszkującej na peryferiach w każdym możliwym rozumieniu tego słowa wielkiego imperium nagle zdobywa status potencjalnej następczyni tronu całego tego iście hobbesowskiego lewiatana. Wymóg jest tylko jeden i banalny w swej prostocie – przeżyć.
W konsekwencji czytelnik ma do czynienia z pewnego rodzaju kolażem twórczości
George’a R.R. Martina i
Rogera Zelaznego, z tym że o znacząco mniejszej objętości, przez co pozycja ta nie przytłacza odbiorcy, choć też z góry wiadomo, iż nie zaoferuje mu fabuły, dla opisania której konieczne by było odwołanie się do tromtadrackich epitetów.
Nie zmienia to jednak faktu, że po lekturze pierwszych stron można ulec wrażeniu, iż w istocie będzie to pozycja lżejsza, niewymagająca zbyt wielkiego skupienia, co byłoby jednak grubym błędem, gdyż pewien minimalizm formy autora powetowała sobie zagęszczeniem treści – brak koncentracji mści się szybko, z uszczerbkiem dla satysfakcji ze śledzenia tekstu.
„Sto Tysięcy Królestw” nie stanowi pozycji unikatowej czy zachwycającej samą sobą, lecz raczej jest wprowadzeniem do uniwersum, które swe prawdziwe atuty ma ukazać dopiero przy okazji dalszych odsłon, które póki co w Polsce nie zostały opublikowane. Niestety, jej potencjał zasadniczo maleje z każdą kolejną stroną, tak więc wcale nie jest oczywiste, iż nadwiślański czytelnik będzie miał okazję docenić skalę wizji autorki.
|
Autor: Klemens
|
|
|