Jeśli Neala Stephensona jednoznacznie zakwalifikować jako autora hard science-fiction - a właściwie nie da się tego nie zrobić - to wypada on na tle innych należących do tej grupy literatów bardzo nietypowo. W gatunku tym mamy z reguły do czynienia z pojedynczym czynnikiem - bądź kombinacją kilku takich czynników - będącym motorem całej powieści: nowa technologia, spotkanie obcych, alternatywny do naszego (wszech)świat. Za typowych przedstawicieli takiej „szkoły” można uznać np. Grega Egana i Stanisława Lema. Zauważmy, że osią fabuły takich książek bardzo często jest dociekanie przez głównych bohaterów natury rzeczywistości, w której się znajdują (sam Stephenson ma na koncie taką pozycję - to „Peanatema”).
W odniesieniu do tak zdefiniowanego „głównej linii” styl zaprezentowany przez
Stephensona w
„Cryptonomiconie” jest niesamowicie oryginalny. Wielowątkowa fabuła, pieczołowita charakteryzacja postaci i rozległe opisy, a także wtrącone dygresje i anegdoty to coś z pewnością nietypowego. Przy tym rzeczywistość książki to właściwie rzeczywistość naszego świata plus dorzucone fikcyjne krainy (Kinakuta, Qwglhm), może więc użycie terminu science-fiction w ogóle staje się nadużyciem? Sam
Stephenson w roku wydania książki
wypowiada jednak odmienną opinię:
„Podejście science-fiction nie oznacza, że rzecz dzieje się w przyszłości; oznacza tylko świadomosć, że to jest coś innego.”
Akcja rozgrywa się w dwóch okresach, naprzemiennie przedstawiając perypetie Randy'ego Waterhouse’a w czasach współczesnych i jego dziadka Lawrence'a Pritcharda Waterhouse'a w okresie II wojny światowej. Randy jest typowym „jajogłowcem” - to fascynat gier RPG, programowania i sieci unixowych. Widać zamierzoną analogię z dziadkiem, który jest wręcz archetypicznym nieprzystosowanym społecznie geniuszem - to jeden z najlepszych alianckich kryptologów z marszu łamiący niemieckie kody, który nie ma z ludźmi właściwie o czym rozmawiać. Chyba że akurat może pogawędzić z Alanem Turingiem o tworzeniu pierwszych komputerów.
Stephenson zgrabnie pokazuje takimi zabiegami korzenie i fundamenty obecnej nauki i technologii, podobne zabiegi widziałem też w
„Peanatemie” i z tego co wiem (opieram się tu już na opiniach usłyszanych i przeczytanych) są też obecne w
„Cyklu Barokowym” - ten edukacyjny (acz nienachalnie) element jego twórczości jest dla mnie sporym plusem. Zaletą jest również wartka fabuła i nasycone sporą dawką ironii poczucie humoru autora.
Odnoszę jednak wrażenie, że zdecydowanie zabrakło pomysłu na - jakiekolwiek - zakończenie powieści. Nie ma tu mowy nawet o jakimś cliffhangerze, mamy wątpliwe zakończenie jednego z wątków, ale większość pomysłów zostaje zawieszona, podobnie jak i dalsze losy bohaterów. Jest to wielkim rozczarowaniem, bo zamiast powieści idealnej mamy tylko w 50/60/.../90% (ciężko ocenić, acz nie jest to na pewno 100%) idealną. Ale na pewno warto przeczytać.
|
Autor: Ajmdemen
|
|
|