Czas wielkiego kataklizmu jest już bardzo bliski. Wiele wieków temu za pomocą potężnego zaklęcia wygnano Aoi, a teraz ich kraina ma powrócić na dawne miejsce, co możw wywołać straszliwą katastrofę. Tymczasem król Henryk, owładnięty obsesją przywrócenia potęgi starożytnego cesarstwa, wyjechał z Wendaru, w wyniku czego jego poddani żyją w nędzy, kraj zaś jest łatwym celem ataku.
Kiedy ziemskie i nadprzyrodzone siły robią wszystko, by zniweczyć plany Henryka, zaczyna się spełniać bliźniacze przeznaczenie Alaina i Liath. To właśnie oni znają sekret, dzięki któremu może uda się ocalić królestwo...
Tytuł recenzowanej pozycji nie jest specjalnie oryginalny, co jednak nie jest aż tak zaskakujące, gdy sobie uświadomić skończoną ilość możliwych dwuwyrazowych kombinacji. Inna rzecz, że takie
„Książę psów” czy
„Głaz Gorejący” wymykały się temu schematowi, autorce chyba zaś zabrakło pomysłu na inny motyw przewodni.
W istocie bowiem wątki, dotychczas dość porozrzucane, powoli zaczynają się ze sobą nawzajem schodzić i zazębiać. Nie dotyczy to wszystkich ich – ot, Alain chyba jeszcze nigdy nie był tak odległy od pozostałych postaci jak właśnie teraz (z jednym wyjątkiem Silnorękiego, ale… to tajemnica) – niektóre także (wreszcie) dotarły do swego kresu. Niemniej jednak – to jeszcze nie koniec.
Z uznaniem należy zauważyć, iż powieść, jakkolwiek jest najobszerniejszą z dotychczasowych odsłon cyklu, sprawia wyraźną przyjemność w trakcie lektury, przez co nawet nie spostrzega się przemykających kolejnych i kolejnych setek stron. Tak naprawdę mało który rozdział jest męczący w odbiorze, czego niekoniecznie dało się powiedzieć o poprzedniczkach.
Niestety, kolejny raz autorka nie ustrzegła się pewnych błędów logicznych, których niestety – ku wielkiemu smutkowi wrodzonej złośliwej natury – nie mogę ujawnić ze względu na skalę fabularnego zaawansowania (aż tak wredny nie jestem), choć nie są one aż tak bijące po oczach, jak to było w przypadku
„Dziecka płomienia”.
Również i polskiemy wydawcy zdarzyły się potknięcia, choć na wstępie należy zauważyć, że literówek niemal (niemal) nie ma przy tak obszernym tomiszczu. Niestety, niektóre nazwy własne nie są tłumaczone, choć były w niektórych poprzednich odsłonach (Gotfryd vel Goeffrey), inne w samej książce raz pojawiają się w oryginalnej (akurat niepasującej) formie, by przy innej okazji doczekać się jednak translacji… Również niektóre strony są wydrukowane mniej starannie od pozostałych.
„Nadciągająca burza”, jakkolwiek atmosfera książki jest mroczniejsza niźli to było wcześniej, przypadła mi do gustu, choć przy nieco poszerzonym progu tolerancji. Zakończenie książki od biedy mogłoby zamykać cały cykl (czego jednak nie czyni), w związku z czym zawiesza już na dość znacznej wysokości poprzeczkę dla dalszych części.
|
Autor: Klemens
|
|
|