Czasami łatwo przeoczyć moment narodzin gwiazdy, chwilę, gdy ktoś przeobraża się z brzydkiego kaczątka w prawdziwego łabędzia. Z kolei wiele satysfakcji dostarcza świadomość odkrycia diamentu wówczas, gdy jego brylantowa struktura nie była dostrzegana przez innych. Jednakże zdarzają się również sytuacje odmienne, a mianowicie przeszłość współczesnego autorytetu może być rozczarowująca, a wręcz skrywać w szafach nie lada trupy. Jak rzecz się ma z wczesną twórczością Jacka Piekary?
W tym kontekście wspominanie o początkach literata urodzonego w Krakowie nie stanowi żadnego publicystycznego nadużycia, mowa bowiem o jego pisarskich wprawkach z okresu, gdy przedmiot jego życiowych zainteresowań stanowiło zdanie egzaminu maturalnego czy też podjęcie dopiero decyzji o dalszej edukacji, karierze zawodowej czy założeniu rodziny. Aż strach pomyśleć nad swoimi wprawkami w ówczesnym wieku autora…
Pierwszy utwór,
„Imperium” współcześnie nie robi specjalnego wrażenia, przywodząc na myśl nade wszystko Wielkich, a mianowicie
„Silmarillion” Tolkiena czy
„Ogień i krew” George’a R.R. Martina (może nawet bardziej tą ostatnią powieść). Konfrontując go z ostatnią z wymienionych pozycji trudno jednak nie dostrzec różnicy klas.
Z kolei
„Smoki Haldoru” wyraźnie stanowią już bardziej przemyślne dzieło, choć momentami podczas lektury zastanawiałem się, na ile przemyślane. Motyw z wyśmiewaniem wielkich aspiracji przez Los (tudzież inną, jeszcze bardziej złowrogą siłę) wydaje się więcej niż niebanalny, uczciwie jednak trudno mi orzec, czy jako czytelnik nie dopatruję się więcej, niż pisarz w istocie miał na myśli.
„Imperium. Smoki Haldoru” to książka, którą ewidentnie należy traktować w kategoriach odskoczni. Jest to literatura mimo wszystko niepozbawiona pewnego ciężaru, choć nie wolna od grzechów i grzeszków szeregu początkujących prozaików fantasy. Sięgnięcie po nią pozwala również poczuć powiew upływu czasu.
|
Autor: Klemens
|
|
|