To zadziwiające, jak twórcy science-fiction są anglocentryczni. Owszem, nie da się zignorować skali zaawansowania technologicznego i ekonomicznego Stanów Zjednoczonych Ameryki, wszak predestynujących je do prowadzenia w wyścigu do gwiazd, lecz czego jak czego uczy historia, świat jest środowiskiem dynamicznym, potęgi zaś zwykły się rodzić nie tylko wskutek akumulacji wieków, podobnie jak uginać się pod wpływem procesów rozciągniętych na dekady. Na szczęście również w gronie anglofonów nie brakuje osób uświadamiających sobie złożoność ludzkiej cywilizacji, a jednym z czołowych jej przedstawicieli jest Ian McDonald, który tym razem zabiera czytelnika na Księżyc.
Łatwo ulec marzeniom o podróżach z nadświetlnymi prędkościami i eksploracji obcych systemów gwiezdnych, lecz nawet optymiści w swej przeważającej większości przyznają, że jest to perspektywa nawet niekoniecznie stuleci. Już więc podbój – czy chociażby opanowanie – najbliższego Ziemi ciała niebieskiego (o astronomicznej wielkości) będzie stanowiło nie lada wyzwanie, i to niemal pod każdym względem.
Niebanalność pióra brytyjskiego pisarza przejawia się między innymi w tym, że dotyka ona sfer życia człowieka pomijanych przez innych literatów bądź skrajnie banalizowanych. Również w
„Lunie: Nowiu” nie jest inaczej, autor bowiem całkiem frapująco zapatruje się chociażby na problematykę rozwoju prawa w środowisku niemal z konieczności kosmopolitycznym i multikulturalnym, a także przesyconym kapitalizmem.
Nade wszystko jednak
„Luna: Nów” to powieść o intrygującej fabule. Początkowo co prawda rozwija się ona niespiesznie, pod koniec jednak uzyskując wręcz zaskakującej wartkości. Na swój sposób zabawna jest łatwość, z jaką rodzi ona skojarzenia z monumentalnym dziełem
Franka Herberta, choć uważam, iż raczej przypadkowe, a nie stanowiące efekt intelektualnego plagiatorstwa.
„Luna: Nów” to pozycja adresowana do koneserów, choć stroniąca on warsztatowych eksperymentów czy zabiegów literackich wpisujących się w nurt postmodernizmu. Pewną irytację budzi fakt jej ewidentnego ukształtowania pod kątem wprowadzenia do cyklu, acz zarazem książka ta stanowi danie na tyle satysfakcjonujące samo w sobie, że trudno nie odnieść się do niej z ogólnym szacunkiem.
|
Autor: Klemens
|
|
|