Po śmierci króla-potwora, Joffreya, Cersei przejęła władzę w Królewskiej Przystani. Śmierć Robba Starka złamała kręgosłup buntowi północy, a rodzeństwo Młodego Wilka rozproszyło się po całym królestwie. Jednakże, jak po każdym wielkim konflikcie, wkrótce zaczynają się zbierać niedobitki, banici, renegaci i padlinożercy, którzy ogryzają kości poległych i łupią tych, którzy wkrótce również rozstaną się z życiem. W Siedmiu Królestwach ludzkie wrony zgromadziły się na bankiet z popiołów... To czas, gdy mądrzy i ambitni, podstępni i silni, zdobedą umiejętności, siłę i magiczne talenty potrzebne, by przeżyć straszliwy okres, jaki ich oczekuje. Czas, w którym szlachetnie urodzeni i prości ludzie, żołnierze i czarodzieje, skrytobójcy i mędrcy muszą połączyć siły, ponieważ na uczcie dla wron jest wielu gości, ale tylko nieliczni ujdą z niej z życiem...
George R. R. Martin ujął mnie swoją umiejętnością – istnym darem! – snucia opowieści, a właściwie tworzenia świata pełnego prawdziwego – ani przesłoniętego przez różowe okulary, ani przesyconego duszącym wszystko w sobie mrokiem – świata, pełnego postaci z krwi i kości: ani nieskazitelnych herosów, nudnie idealnych, ani skończonych łajdaków, po których można się spodziewać wszystkiego, tylko nie zachowania choć odrobinę poczciwego. Wielkim walorem całej
Pieśni Lodu i Ognia są właśnie jej bohaterowie, zupełnie niejednoznaczni, wywołujący na zmianę sympatię i odrazę, litość i pogardę – właściwie ani przez chwilę nie możemy poczuć się ich pewni, przekonani co do pewnego rodzaju ich zachowania w określonej sytuacji, a jeśli sobie na takowe uczucie pozwolimy, często po przewróceniu dosłownie następnej kartki przekonamy się, jak bardzo było ono złudne.
Tak daleko posunięty pietyzm w konstruowaniu postaci łączy się jednak z pewną dość istotną niedogodnością – koniecznością nieustannego jego utrzymywania, rezygnacja z niego bowiem siłą rzeczy prowadzić musi bowiem do spłycenia całej historii i wyzucia jej z całej dotychczasowej magii, pozostawiając czytelnika z gorzkim uczuciem niedosytu i rozczarowania. Z kolei zachowanie konsekwencji w pedanterii towarzyszącej kreacji całego świata wiąże się z kolejnym niebezpieczeństwem, chyba nawet jeszcze gorszym, a mianowicie zanudzeniem odbiorcy zbyt wolno posuwającą się do przodu akcją, zbyt wieloma interwałami.
Amerykański pisarz był w pełni świadomy czyhającej na niego pułapki i uniknął jej w chyba najlepszy możliwy sposób – skupił swą uwagę na tylko części spośród dotychczas zaprezentowanych postaci, pozostawiając czytelnikowi zapoznanie się z losami pozostałych w późniejszym czasie. Tak więc jest i ciekawie, i równie głęboko.
Cersei, Jaime, Brienne, Arya, Sansa, Samwell – to całkiem ciekawy zestaw osób, by przykuć czytelnika do lektury, nawet jeśli czasami skłonny będzie on zatęsknić za przewrotnym Tyrionem, prawdziwie szlachetnym Cebulowym Rycerzem Davosem, pełną majestatu Daenerys czy prawdziwym już lordem Jonem. A jakby tego było mało, Martin pozwolił sobie wprowadzić spojrzeć na swój świat kolejnymi oczyma, tym razem należącymi chociażby do dornijskiej księżniczki Arianne czy księcia Victariona rodem z Żelaznych Wysp. To się nazywa rozmach!
„Uczta dla wron. Cienie śmierci” jest książką więcej niż dobrą, mało tego, jest w pełni udaną kontynuacją
poprzednich części tego naprawdę niezwykłego cyklu. Trudno o większy komplement.
|
Autor: Klemens
|
|
|