Trzydziestodwuletni Charlie Gordon jest upośledzony umysłowo, ma iloraz inteligencji na poziomie 68 punktów. Uczy się czytać i pisać na zajęciach w Beekman College. Dwaj naukowcy z tej uczelni, doktor Nemur i doktor Strauss, prowadzą badania nad wzrostem inteligencji. Udało im się już za pomocą zabiegu chirurgicznego zwiększyć zdolności umysłowe myszy o imieniu Algernon i teraz chcą przeprowadzić taki sam eksperyment z człowiekiem.
Jedną z bardziej irytujących mnie klisz myślowych propagowanych w szeroko rozumianej kulturze science fiction jest brak spostrzeżenia, iż ewentualne sklonowanie ciała bynajmniej nie jest równoważne ze sklonowaniem tego, co nazywamy tożsamością danej osoby, ta ostatnia bowiem u punktu wyjścia jest może determinowana przez kod genetyczny, ale tzw. dusza kształtuje się pod wpływem otoczenia – Adolf Hitler wyrosły średniowiecznym Syjamie niekoniecznie pałałby nienawiścią pod adresem osób innej rasy, Mahatma Gandhi zaś wyrosły w Ameryce czasów wojny secesyjnej niekoniecznie byłby wegetarianinem. Spostrzeżenie to rodzi jednak pytanie o to, kim właściwie jestem ja, osoba formułująca dane pytanie, jak i je czytająca – i poniekąd temat ten stanowi kanwę książki
Daniela Keyesa.
Fabuła rzeczonej powieści nie jest zaskakująca, próżno w niej szukać „gadżetów” właściwych dla potocznie postrzeganego sci-fi. Owszem, od czasu do czasu pojawią się w niej terminy z inklinacjami ku naukowości, równie dobrze jednak można im przypisać walor pewnej scenografii, autor nawet nie próbuje przekonać czytelnika, że w istocie nie wyssał ich z palca.
„Kwiaty dla Algernona” to powieść o poszukiwaniu swego miejsca na świecie, lecz zawsze jednak w pewnej relacji wobec pozostałych. Nie jest to pozycja szczególnie budująca, jakkolwiek autor wystrzega się „pastwienia się” nad swoim bohaterem, ale również i nie pobudza u niego uczuć triumfalizmu nad otoczeniem.
Niestety, stwierdzenie dwa akapity powyżej, iż fabuła nie jest zaskakująca, w istocie stanowi eufemizm, całość bowiem jest wręcz fatalistycznie przewidywalna, choć momentami odnieść można wrażenie, iż amerykański literat i tak swoiście „wstrzymał pióro”.
Recenzowana pozycja to kolejna refleksja nad tym, kim właściwie jesteśmy. Jest ona daleka od wiary w postęp, przeciwnie, opowiada się raczej za konceptem niezmienności natury ludzkiej. Autor jest jednak dość przewrotny i błyskotliwy w swych konkluzjach, na swój sposób stwierdzając, że najlepszym panaceum na ból istnienia jest zatracenie jakiegokolwiek czucia…
|
Autor: Klemens
|
|
|