Joel ponad wszystko pragnie zostać Rytmatystą. Rytmatyści, wybierani przez Mistrza w tajemniczej ceremonii przyjęcia, mają moc nadawania życia dwuwymiarowym rysunkom zwanym kredowcami. Są też jedyną obroną ludzkości przed dzikimi kredowcami – bezlitosnymi istotami, które pozostawiają za sobą zmasakrowane trupy. Dzikie kredowce niemal opanowały terytorium Nebrasku, a teraz zagrażają całym Amerykańskim Wyspom.
Jako syn zwyczajnego wytwórcy kredy z Akademii Armedius, Joel może się jedynie przyglądać, jak młodzi Rytmatyści uczą się magicznej sztuki, dla której on poświęciłby wszystko. Uczniowie zaczynają znikać – zostają porwani ze swoich domów, a pozostają po nich jedynie plamy krwi. Joel zostaje pomocnikiem profesora, którego zadaniem jest zbadanie tych zbrodni i wkrótce wraz z przyjaciółką Melody trafia na ślad zaskakujących odkryć, które na zawsze zmienią Rytmatykę – oraz cały ich świat.
Co jak co, ale matematyka – i geometria – nie kojarzyły się dotychczas z literaturą fantasy. Owszem, science fiction od niech zwykła nie stronić, przynajmniej ta prawdziwej, twardej („hard”) próby, lecz światy smoków czy jednorożców pozostawały raczej wrogie ścisłemu myśleniu, czy też myśleniu w ogóle. Ale jeśli już któryś z twórców danego podgatunku miałby z Królowej Nauk uczynić iście magiczny oręż, to zdecydowanie byłby to właśnie
Brandon Sanderson.
Akcja
„Rytmatysty” rozgrywa się w świecie, w przypadku którego – choć raz – można podejrzewać, iż nie wpisuje się on w większe uniwersum cosmere, przeciwnie, jawi się on jako dość znany czytelnikowi, padają w nim bowiem znane nazwy miejscowe i geograficzne – takie jak Europa, Szkocja czy Aztekowie – czy również kulturalne – by wskazać na chrześcijaństwo, islam czy buddyzm. Jednakże niemal za każdym razem czegoś brakuje, czytelnik właściwie ani przez moment nie ma wątpliwości, że w jakimś momencie przeszłości losy tej Ziemi odbiegły znacząco on znanych nam, co pociągnęło za sobą szereg dalszych skutków. Uczciwie należy zresztą zaznaczyć, iż jest to najsłabszy element opowieści Amerykanina i zbyt gruntowne – szanujące wiedzę ogólną i logikę – spojrzenie może przywieść do dość absurdalnych wniosków.
Autor dość przemyślnie konstruuje scenariusz, utrzymując całość w konwencji kryminału, a zarazem garściami czerpiąc z wcześniejszych rozwiązań fabularnych, sugerując istnienie głębszej tajemnicy o charakterze quasi-naukowej, oczekującej swego odkrywcy. Czytelnik oczywiście nie ma wątpliwości, że nastąpi przełom, stanowiąc zarazem punkt wyjścia dla dalszej opowieści, która ma mieć miejsce w kolejnym tomie. I jakkolwiek powstanie tego ostatniego jest wprost sygnalizowane, to
„Rytmatysta” tworzy jednak zamkniętą całość, jego lektura będzie dostarczała przyjemności również w przyszłości, w razie gdyby z jakichkolwiek przyczyn kolejna odsłona serii nie powstała.
Osoby nawykłe do monumentalnych rozprawek Amerykanina uświadczą niewielkiego niedosytu, acz nie będzie on aż tak znaczny jak w przypadku mniejszych „dziełek” gwiazdy współczesnej literatury fantasy.
„Rytmatysta” to mimo wszystko opowieść zborna, bynajmniej nie tylko o umownym charakterze.
„Rytmatysta” to nieco lżejsze niż dotychczas, lecz wciąż bardzo świeże i przyjemne w obcowaniu doświadczenie czytelnicze dla wszystkich osób, które szara codzienność nuży w stopniu nie mniejszym niż opowiadania o elfach i orkach. Śmiem twierdzić, iż jako taki będzie się jawił nawet dla tych odbiorców, u których podstawy trygonometrii wzbudzały koszmary.
|
Autor: Klemens
|
|
|