Chirurg, zmuszony do porzucenia swej sztuki i zostania żołnierzem w najbardziej brutalnej wojnie od niepamiętnych czasów. Skrytobójca, morderca, który płacze, kiedy zabija. Oszust, młoda kobieta, skrywająca za płaszczem z kłamstw swoją prawdziwą naturę. Arcyksiążę, wojownik, owładnięty żądzą krwi. Świat może się zmienić. Ta czwórka jest kluczem do przyszłości. Jeden z nich może przynieść zbawienie. Drugi doprowadzi do zagłady.
Trudno nie doceniać talentu
Brandona Sandersona, ale jeszcze bardziej jego predylekcji ku podążaniu ścieżką trudniejszą, nie w pełni akceptowaną, lecz zarazem bardziej monumentalną i kompletną. Amerykański pisarz pomimo młodego wieku może się pochwalić już całkiem pokaźną bibliografią, aczkolwiek próżno w niej szukać pozycji nieobszernych, przeciwnie, niemal każda zasługuje na miano tomiszcza czy wręcz „cegły”. Nie inaczej jest z
„Drogą królów”.
Już we wstępie czytamy, że jest to powieść, którą autor chciał stworzyć od dawna – wiarygodność której to tezy jest umiarkowana za względu na częste natykanie się na ten argument – i w istocie poświęcił jej dekadę – w co uwierzyć jest już dużo łatwiej, bynajmniej nie tylko ze względu na objętość, lecz także i wysoce przemyślaną konstrukcję całości.
Narracja, jak to często bywa, koncentruje się na kilku postaciach jednocześnie, początkowo zupełnie niezależnych od siebie, których ścieżki jednak powoli wchodzić na kurs kolizyjny. Nie obejdzie się także bez retrospekcji i przeskakiwania pomiędzy różnymi momentami, bynajmniej nie w porządku chronologicznym. Wszystko wszakże wdzięcznie się ze sobą zazębia tworząc spójną układankę.
Jak toi zwykle u
Sandersona bywa, autor kreuje zupełnie nowy świat, autonomiczny wobec konwencji właściwych – czy wręcz typowych – dla światów fantasy. Ot, choćby zostaniemy uraczeni tzw. sprenami, czyli materialnymi odzwierciedleniami pojęć mniej czy bardziej abstrakcyjnych, jak ból, chwała, ale też ogień czy zgnilizna. Kiedy
Sandersonowi wyczerpią się pomysły?
Lektura
„Drogi królów” jest wyzwaniem, któremu z pewnością nie każdy podoła. Przeszkodami nie są jednak niedostatki warsztatowe, lecz konieczność pełnego zaangażowania i utrzymania koncentracji, co przy tysiącu stron nie musi być proste. Z pewnością jednak warto i już nie mogę się doczekać kolejnej części. Bo i owszem – to jeszcze nie koniec, ba, to dopiero początek.
|
Autor: Klemens
|
|
|