Czasami trudno powiedzieć, dlaczego akurat dana produkcja odnosi oszałamiający sukces. Nie chodzi „tylko” o wysoką jakość czy ciekawy pomysł, lecz przyczynę, dlaczego akurat dany tytuł o wysokiej jakości i ciekawym pomyśle cieszy się nieporównanie większym zainteresowaniem niż inne gry równie interesujące i starannie wykonane. Mam ten problem z Hadesem, który co prawda pochłonął liczne godziny mego życia, ale w przypadku którego trudno mi powiedzieć, dlaczego inni gracze zaczęli żywić na jego tle swoistą obsesję. Może rozgrywka w Realm of Ink nieco rozjaśni owe wątpliwości?
Najprościej omawianą pozycję scharakteryzować opisując ją jako „
Hades zanurzony w orientalnej mitologii”, a twórcy bynajmniej nie stronią od tego rodzaju porównań, przeciwnie, zaryzykuję tezę, że balansując na granicy przyzwoitości sami chętnie promowaliby swoje dziełko w rzeczony sposób. Osobiście nie uważam zjawiska „klonowania” za naganne, pod warunkiem, że nie polega ono wyłącznie na wymianie assetów, nie ma niewolnego charakteru, a efekt końcowy wciąż jest grywalny.
W przypadku produkcji
Leap Studio podobieństwa są dostrzegalne gołym okiem, lecz również od razu rzucają się w oczy pewne różnice. Tym razem lokacje przyjdzie nam przemierzać w towarzystwie, a nasz (główny) kompan dość radykalnie może zmieniać swoją charakterystykę i umiejętności, zależnie od tego, jakimi „kulkami” go nakarmimy. Nasze parametry również mogą dość łatwo ulec zmianie, a uzależnione jest to od wyposażania się w poszczególne „talenty”, przy czym ich jednocześnie przenoszona liczba jest mocno ograniczona, „kolekcjonerów” czeka więc ból w postaci konieczności ciągłego dokonywania wyborów.
Gra na chwilę obecną oferuje niespecjalnie dużą liczbę rodzajów dostępnych lokacji, nieco rekompensując to nasyceniem ich przeciwnikami, łatwo jednak o wrażenie, że – pomijając bossów – nie są oni specjalnie zróżnicowani ani wymagający.
Realm of Ink to gra wręcz wybitnie nastawiona na grind, co dla jednych graczy może być atutem, lecz nie ukrywam, że mnie dość szybko nużyło.
Pewne zastrzeżenia budzi również balans walk, a właściwie jego brak. O ile pokonanie jednych bossów to wyzwanie dla kilkulatka rozkojarzonego otoczeniem monitora, o tyle w przypadku niektórych – wręcz następnych w kolejności – nawet ze mnie, doświadczonego mimo wszystko gracza, wyciskane były siódme poty. Może czegoś nie zauważyłem, lecz raczej mam tu podejrzenie niedostatecznego szlifu. Który ma jednak prawo zaistnieć, wszak to wczesny dostęp.
Gra niewątpliwie jawi się atrakcyjnie pod względem wizualnym, bardzo przemawia do mnie quasi-kaligraficzna estetyka całości. Nieco zastrzeżeń sformułowałbym jednak pod adresem muzyki, która bynajmniej mnie nie męczyła, lecz nie zapadała w pamięć ani nie współkreowała klimatu.
Realm of Ink to gra, która niewątpliwie wymaga jeszcze wiele pracy, lecz raczej nie o charakterze rzemieślniczo-programistycznym, co bardziej konceptualnym. Nie jest to bezwolna kalka
Hadesa – co to, to nie! – lecz brakuje jej owego trudnego do zdefiniowania „czegoś”, pewnego unikalnego polotu.
|
Autor: Klemens
|
|
|