Podczas badań nad księżycem Saturna, Enceladusem, NASA odkrywa nieznane anomalie, wskazujące na to, iż pod powierzchnią satelity znajduje się inteligentne życie. Zostaje zorganizowana wyprawa, nad którą dowództwo obejmuje kapitan Dębiński, weteran wypraw kosmicznych. Razem z załogą, mając do dyspozycji najnowszy statek badawczy, stawiają czoła nieznanej tajemnicy, która kryje się pod powierzchnią Enceladusa. Odkrycie, jakiego dokonają, sprawi, że wiedza o początkach ludzkości będzie wymagała dogłębnej weryfikacji. Tymczasem najważniejszym zadaniem załogi okaże się ratowanie ludzkości przed zagładą, w czym pomoże im pewna niesamowita istota.
Łatwo zapomnieć, iż współczesne zjawisko braku analfabetyzmu w Europie (a przynajmniej jego „pierwotnej” postaci) dopiero od kilku dekad można uznać za normę, tylko zupełnie incydentalnie można zetknąć się z podpisem składającym się z krzyżyków. Współcześnie już właściwie każdy na naszym kontynencie potrafi czytać i pisać. Tu jednak pojawia się pytanie znamionujące nowe czasy – czy aby powinien?
Wyobraźmy sobie, że chcielibyśmy stworzyć poczytny hit, wręcz nie możemy się nadziwić milionom (miliardom?) zarobionym przez
J.K. Rowling po lekturze pierwszych dwóch tomów jej cyklu o outsiderskim czarodzieju, uznajemy więc, że wystarczy „pożyczyć” pewne elementy od kolejnych sław i tylko czekać własnego sukcesu.
Wzorem więc angielskiej pisarki (i nie tylko niej) najpierw przyjmiemy pseudonim „artystyczny” (nie wierzę bowiem, by personalia widniejące na okładce były zgodne z tymi znanymi pracownikom urzędów stanów cywilnych), dobrze by było, by brzmiał „zachodnio”, choć z elementami swojskości. Następnie umieśćmy akcję w kosmosie, koniecznie na ciele niebieskim o bardzo niecodziennej dla polszczyzny brzmieniu (kij z tym, czy na miejsce takiej akcji ono się nadaje), zapożyczmy od
Dänikena jego paleoastronautyczne wizje, całość zaś podlejmy kubrickowskim sosem ze zbuntowanym HAL-em, choć dla odmiany uczyńmy zeń heksagonalną „kobietę”.
Całość? Nie tak prędko! A gdzie miejsce na obcisłe kostiumy podkreślające idealne – z perspektywy wybiegu w Mediolanie czy innej twórczości „kosmatej” – kształty ciał zdolne rozpalić libido nawet najbardziej zdeklarowanych mizoginów (dla miłośniczek czy miłośników apollińskich ciał również coś się znajdzie)? No więc jest. Podobnie rzecz się ma z głównym bohaterem o polskim nazwisku, uraczeni zostaniemy również tradycjami samurajów czy w końcu wątkiem romantycznym spod znaku „nie doceniła, wzgardziła, lecz w końcu zrozumiała i jednak doceniła”. A czy wspominałem również o…
„Enceladus” to istny miszmasz, dosłowny kogel-mogel, galimatias wątków, amalgamat konwencji – wymieniać tak rzadkie, dobrze pozycjonujące się wyrazy mogę jeszcze długo. A jeśli ktoś jest zażenowany grafomańskim poziomem niniejszego tekstu, to dobrze może zrozumieć stopień mego zakłopotania towarzyszącego lekturze omawianej książki.
|
Autor: Klemens
|
|
|