Zdarza się w życiu każdego gracza taki okres, że nie może już siedzieć przy wyżymających mózg jak gąbkę, skomplikowanych strategiach, w głowie plącze mu się od rankingów we wszystkich menedżerach piłkarskich, ponurość wielu produkcji przyprawia go o gorączkę, a każdy strzał w FPS-ach odbija się echem w jego głowie. Bywa też, że chciałby się bez ograniczeń wyżyć w niesamowicie mrocznym klimacie - na takie chwile najlepszy jest Shivering Isles.
Przypomnijmy, że kilkanaście tygodni temu został wydany pierwszy „dodatek” do Obliviona, chyba najlepszego obecnie RPG-a w historii gier, którego „urodziła” Bethesda Softworks. Słowo dodatek piszę w cudzysłowie, ponieważ panowie z Bethesdy zaserwowali nam jedynie zbiór dostępnych w Internecie, płatnych modów, zebranych na jednym krążku. Jak dla mnie, nie był to pomysł zbyt trafiony – pierwsza płatna „łatka” kosztuje w Internecie dwa dolce i dodaje „aż” jedną zbroję dla konia! Co więcej, nie jest to zbroja dająca zwierzęciu jakąś szczególną ochronę, a tylko zmieniająca wygląd! Ręce opadają… Na szczęście następne „patche” okazały się lepsze, ale oferowane przez nie nowe questy były na siłę wciśnięte w świat „starego” Obliviona. Dzięki Bogu, wreszcie lekkim krokiem nadszedł Shivering Isles, który nie jest żadnym zbiorem modów, a pełnoprawnym dodatkiem i…
Przenosi nas do całkiem nowego świata, władanego przez szalonego Sheogoratha, który wzywa nas na pomoc. Aby jednak spotkać się z samym księciem szaleństwa, musimy udać się w pobliże Bravil, gdzie po zainstalowaniu add-ona pojawi się portal przenoszący nas do zwariowanego świata. Nie każdy śmiałek jednak może dostać się na Drżące Wyspy, dlatego jako kryterium użyty został Gatekeeper – Strażnik Bramy, którego musimy usunąć, jeśli chcemy przybyć do krain szaleństwa. Po pokonaniu Gatekeepera czeka nas jeszcze kilka prostych potyczek (prostych, jeśli jesteśmy już dość zaawansowani) i droga do księstwa szaleństwa. Po dotarciu do Nowego Sheoth zawiązuje się fabuła gry...
Władca szaleństwa, Sheogorath, wzywa nas do swojego świata z powodu nadciągającej inwazji Władcy porządku i ładu oraz jego wojsk. To właśnie z nimi walczymy przez całą rozgrywkę. Prawdziwe oklaski należą się Bethesdzie za postać zwariowanego lorda – można by przypuszczać, że to najlepszy NPC, jakiego kiedykolwiek spotkaliśmy w grach role-playing. Jego kwestie są nadzwyczaj dowcipne, chociaż bije z nich wszechobecny bezsens – to przecież książę szaleństwa, który w jednej chwili potrafi się śmiać jak obłąkany, aby za moment spoważnieć i… znów się roześmiać. My w całej tej przygodzie będziemy się śmiać równie często jak on. Zapewniam. Równie ciekawi i „dobrze zrobieni” są ludzie w domenie Sheogoratha – każdy z nich jest na swój sposób oryginalny przez specyficzne poczucie humoru, własne dziwaczne problemy lub bardzo subiektywny sposób patrzenia na świat.
Wojna z ładem i porządkiem to oczywiście wątek główny, bo Shivering Isles, kontynuując tradycję z podstawki, daje nam wielką swobodę i masę zadań pobocznych. Od zadań typu „przynieś to i to, którego możesz szukać tam i tam” są i znacznie ciekawsze, ale zarówno te troszkę skostniałe zadania, jak i bardziej oryginalne są gratyfikowane wielce atrakcyjnymi przedmiotami – nigdy więc nie powinniśmy się czuć niedocenieni. Zwłaszcza, że…
|
Sheogorath we własnej, mało skromnej osobie
|
W Shivering Isles pojawiają się dwa nowe surowce – ruda obłędu i bursztyn. Gdy oddamy takie materiały w ręce doświadczonego kowala, możemy liczyć na naprawdę bardzo imponujące zbroje, nie tylko pod względem możliwości, ale także (a może szczególnie) bajecznego wprost wyglądu. Na pochwałę zasługuje obłęd – prezentuje się doprawdy obłędnie . Oprócz nowych zbroi otrzymujemy oczywiście możliwość używania świeżo wprowadzonych, lśniących narzędzi mordu, w tym jednego miecza, który zmienia wygląd i właściwości w zależności od pory dnia.
Recenzja gry - The Elder Scrolls IV: Shivering Isles