Witajcie czytelnicy! Starzy wyjadacze odwiedzający Sztab VVeteranów mogą mnie kojarzyć gdyż kiedyś byłem całkiem aktywnym recenzentem. Życie jednak lubi pisać różne historie, dlatego też na przestrzeni ostatnich 2-3 lat zmuszony byłem do zrobienia sobie przerwy, nie tylko od recenzowania, ale także i od grania. Gdy jednak moje życie prywatne się nareszcie ustatkowało, czas powrócić do dawnego hobby. Co my tu mamy? Co w gamingowej trawie piszczy? Jak to Doom i Wolfenstein jest jedną z najważniejszych, najgłośniejszych i najbardziej lubianych gier ostatnich lat? Pierwsza gra do recenzji jaką dostaje po latach to klasyczny, pierwszoosobowy dungeon crawler? Czy to aby na pewno rok 2020?!
Ano właśnie, mamy rok 2020. Na przestrzeni ostatnich lat do łask graczy powróciły legendarne marki (takie jak wspomniany wyżej
Doom czy
Wolfenstein), które otrzymały nowe życie i godne swojego statusu rebooty. Ten growy renesans nie dotyczy jednak tylko pojedynczych IP, ale też i całych nurtów growych. Graczom najwyraźniej zaczynają się nudzić loot shotery, gry typu battle royale czy kolejne molochy słodko nazywane „grą w formie usługi”. Coraz chętniej (jak za dawnych czasów) sięgamy po strategie ekonomiczne, izometryczne hack and slashe czy dungeon crawlery. Jest w czym przebierać ponieważ wiele tego typu gier to nie jest po prostu żerowanie na naszej nostalgii. Ze wszystkich, niemalże wymarłych podgatunków, dungeon crawlery zawsze były bliskie memu sercu, serie takie jak
Eye of the Beholder,
Dungeon Master czy
Ishar to tytuły, na których się wychowałem i kiedy już myślałem, że jeden z moich ulubionych gatunków umrze śmiercią naturalną przyszedł czas na reanimację. Pozycje takie jak
Legend of Grimrock czy świeży jeszcze
Bard’s Tale IV – mimo że świata nie zawojują – są fantastycznymi kawałkami kodu, przy których bawiłem się naprawdę świetnie. Przyszedł zatem czas sprawdzić następnego kandydata, stworzonego przez specjalistów od… komputerowych flipperów?
Operencia: The Stolen Sun rozpoczyna się… tragicznie, a niezbyt pozytywne wrażenie sprawia jeszcze przed rozpoczęciem gry, w menu. Ubogie opcje i brak możliwości dostosowania wydajności gry do swoich potrzeb to pierwsze bolączki przypominające graczowi, że mimo wszystko nie ma do czynienia z grą z segmentu AAA i jest to wrażenie, które będzie nam towarzyszyło praktycznie przez całą grę, do tego jednak wrócę nieco później, przejdźmy do rzeczy. Wspominając o tragicznym początku mam na myśli również w zasadzie cały prolog, który nijak nie zachęca do dalszej zabawy. Owszem, prolog spełnia również formę samouczka i sprawnie tłumaczy nam zawiłości rozgrywki, ale kosmetyka towarzysząca temu zabiegowi nie jest najwyższych lotów. Zostajemy rzuceni w środek średnio oryginalnej intrygi pomiędzy blade, niczym nie wyróżniające się postaci, w dodatku sypiące na lewo i prawo cringe’owymi one-linerami sprawiającymi, że dialogów słucha się ciężko. Są nudne, toporne, a wymuszone poczucie humoru wywołało na mojej twarzy co najwyżej uśmiech politowania. Nie pomaga również fakt, że na prolog składa się niewielka połać terenu, kilku sztampowych wrogów, marny boss fight i prościutka zagadka logiczna, wykorzystywana w grach częściej niż mikrotransakcje w
Fifie czy innym
NBA2K.
Rola recenzenta potrafi być bardzo niewdzięczna. Z drugiej strony jednak dzięki temu zajęciu nie wyłączyłem
Operencii i szykując się na dalszą mordęgę kontynuowałem rozgrywkę. Jakież było moje zaskoczenie po skończeniu prologu.
Po przejściu wstępniaka przychodzi czas na dostosowanie parametrów gry (poprzez uruchomienie dodatkowych modyfikatorów utrudniających rozgrywkę takich jak brak GPSa czy permadeth) i stworzenie swojej postaci. Trafiamy do pierwszego lochu i… okazuje się, że gra nie jest zła. Wręcz przeciwnie jest… dobra? A nawet bardzo dobra?
Nie zrozumcie mnie źle, postaci poboczne (w tym towarzysze) dalej są mocno przerysowane, a dialogi wciąż potrafią wzbudzić uśmiech politowania. Gdy jednak skupimy się na samym trzonie, czystej rozgrywce, okazuje się, że (nie wspominając już tego nieszczęsnego prologu) mamy do czynienia z prawdziwym, staroszkolnym przedstawicielem dungeon crawlera z widokiem FPP. Takim crawlerem z krwi i kości gdzie pierwsze skrzypce odgrywa eksploracja korytarzy po brzegi wypełnionych sekretami i zagadkami. Takim gdzie zwiedzamy tunele pełne dźwigni (zarówno tych złych jak i tych dobrych), tajemnych przejść, ukrytych (a jakże!) za fałszywymi ścianami, ognisk służących do zregenerowania sił i dziesiątek kluczy, mniejszych i większych otwierających drzwi do kolejnych sekretów.
Operencia: The Stolen Sun - recenzja
|
|
|
| 1 | 2 | następna >>
|