Jednym z popularniejszych podgatunków gier narracyjnych (tudzież paragrafowych) są różnorakie tzw. symulatory randkowania. Zaloty to temat stary jak świat, jakkolwiek nieodmiennie sprawiający niemało trudności, stąd zapewne też jego popularność, zwłaszcza że efekt końcowy jest – przy odrobinie wysiłku – gwarantowany. W konsekwencji raczeni jesteśmy istnym zalewem tego rodzaju produkcji, których jakość jednak dość często pozostawia wiele do życzenia. Jednakże od autorki Analogue: A Hate Story – Christine Love – można by było wymagać więcej.
I w istocie gra już na pierwszy rzut oka różni się od wszelakich visual novel, gdyż naszym zadaniem jest także gromadzenie głosów poszczególnych postaci – czyli politykowanie pełną gębą. Musimy więc posuwać się do szantażów, psychicznego tłamszenia rozmówców, tudzież ulegania ich żądaniom, z których wiele trudno uznać za mieszczące się w granicach jakiejkolwiek przyzwoitości. Przy okazji jednak trzeba strzec się zdemaskowania swej osoby i własnych intencji. Ponownie więc trudno twórcom postawić zarzut banalności.
Podobnie rzecz się ma z samymi dialogami – nie są one pretensjonalne jak w przypadku różnorakich dating simów, ich lektura potrafi dostarczyć intelektualnej satysfakcji, podobnie rzecz się ma i cała fabułą. Wcielamy się bowiem w jedną z bliźniaczek, która budzi się związana przez swego brata, który przymusza ją do opowieści o wydarzeniach minionego tygodnia, w trakcie którego podszywała się pod niego.
Esencją produkcji są jednak romanse z poszczególnymi dziewojami oraz nielicznymi mężczyznami, przy czym urodę co najmniej jednego z nich należy uznać za dość androginiczną. Co kluczowe, prowadzą one jednak do scen seksu, prezentowanych w dość wyuzdanej, jakkolwiek obrazkowej formie (jakkolwiek na szczęście nie jesteśmy raczeni widokiem podbrzuszy obu płci, poza ich sugestiami).
|
Statek miłości (fizycznej)
|
Właśnie owa seksualność – a właściwie erotyzm – gry jest jej najbardziej kontrowersyjną sferą. Produkcja niby nie jest tandetnym pornograficznym produkcyjniakiem spod znaku japońskiego hentai, lecz raczej prowadzi do uczucia zniesmaczenia niźli pobudzenia. Dość powiedzieć, że gra „oferuje” niemal wyłącznie stosunki o charakterze homoseksualnym, a konkretnie lesbijskim. Nazwa studia producenckiego wydaje się w ich kontekście kpiną (tak, dostrzegłem jego dwuznaczność, niemniej jednak), poszczególne sceny zaś odstręczają.
Można odnieść wrażenie, że sama autorka ma jakiś problem ze swą płcią i identyfikacją (wiem, paskudne argumentum ad personam…) – bohaterki Ladykiller in a Bind tylko z nielicznymi wyjątkami cechują się „niechłopcycowymi” urodami, a i mężczyźni poniekąd mogliby zostać uznani za zniewieściałych. W istocie trudno wskazać typ odbiorcy, który czułby się komfortowo przy okazji rozgrywki.
|
[Wstrzymano od publikacji na podstawie ustawy z dnia 31 lipca 1981 r. o kontroli publikacji i widowisk]
|
Gra cechuje się z kolei dość wdzięczną oprawą audiowizualną – jakkolwiek w mej ocenie nie dorównuje ona
produkcjom z serii Hate, tym niemniej można w odniesieniu tak do warstwy graficznej, jak i muzycznej posługiwać się określeniem sztuki bez narażenia się na śmieszność.
Ladykiller in a Bind to nie tylko produkcja wyróżniająca się niezwykle długim tytułem, lecz i samym doborem tematu, jak też podejściem doń. Jak się zdaje, jest to jednak ślepy strzał studia, jakkolwiek motywowany pewnym artyzmem i wolą przekazania czegoś więcej. Czego jednak – trudno uczciwie powiedzieć.
Metryczka
Grafika |
75% |
Muzyka |
75% |
Grywalność |
60% |
|
|
Ocena końcowa |
65% |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
10 |
20 |
30 |
40 |
50 |
60 |
70 |
80 |
90 |
100 |
|
+ / -
Wymagania systemowe
Procesor 2.2 GHz, 4 GB RAM, 600 MB HDD, Windows XP
|
|
Autor: Klemens
|
|
|