Rok 1958. Helena, dwudziestoletnia studentka stomatologii z Gdyni, zakochuje się w sowieckim kapitanie niszczyciela. Kola jest starszy i żonaty. Niemożliwa miłość w Polsce Ludowej zmusza ich do brawurowej ucieczki do Szwecji. Wyruszając w podróż ku szczęściu, nie znają ceny jaką zapłacą za wspólne życie. Czy odnajdą bezpieczną przystań?
Rok 2017. Czterdziestotrzyletni Dustin, kucharz i syn Heleny, po raz pierwszy słyszy od matki opowieść o ucieczce i ojcu, którego nigdy nie poznał. Musi się skonfrontować ze swoim pochodzeniem, prawdą o przeszłości Heleny oraz własnym narastającym szaleństwem.
„Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone” – głosi stare porzekadło, na przekór regulacjom prawa humanitarnego czy postulatom różnorakich systemów etycznych i moralnych, a przynajmniej określając rzeczywistość taką, jaką jest. Możemy się o tym przekonać również i teraz, tak obserwując konflikt zbrojny za naszą wschodnią granicą, jak i podczas lektury debiutującej tuż po najeździe putinowskich zagonów na ukraińskie stepy (i nie tylko) książki Łukasza Orbitowskiego dotyczącej płomiennego romansu Polaka z, a jakże, Rosjaninem.
Akcja książki, jak przyzwyczaił nas autor
„Kultu”, rozgrywa się niejako na dwóch planach chronologicznych, współczesnym, w swym zasadniczym kształcie jednak służebnym wobec przeszłości właściwej dla realiów gomułkowskich i gierkowskich (choć również kennedydowsko-nixonowskich). Granice pomiędzy nimi są jednak bardzo czytelne, choć twórca nie byłby sobą, gdyby nie spróbował nieco urozmaicić tego układu.
Pisarz z Krakowa dał się poznać jako specjalista w odmalowywaniu prowincjonalnych szarości, charakteryzując się niepowtarzalnym talentem w uchwyceniu specyfiki danego miejsca i czasu, dalekiej od okładek żurnali czy kart podręczników. Czuję się upoważniony do wygłaszania tego rodzaju tez, gdyż nie mam wątpliwości, że przy okazji lektury
„Chodź ze mną” wielu starszym gdynianom przed oczyma stanie ich młodość, młodsi zaś rozpoznają mimo wszystko znane im uliczki.
Łukasz Orbitowski jednak nie byłby sobą, gdyby nie wplótł w kanwę swej opowieści pewnej „niezwykłości”, wszak po prostu wyglądanej przez czytelnika. Niemałe uznanie budzi fakt, jak umiejętnie można w „poważnej” beletrystyce poruszyć dyrdymały o ufoludach czy zamieścić wątki właściwe raczej dla prozy
Iana Fleminga. I to w jakieś relacji wobec faktów!
„Chodź ze mną” to książka wręcz do szpiku kości „orbitowska”, choć można również odnieść wrażenie, że wręcz docierająca do granic przyjmowanych ostatnio przez autora konwencji oraz manier, czasami przez to zanadto przewidywalna w treści. Nawet jednak lekko kręcąc nosem trudno mi uwierzyć, by ktokolwiek był w stanie ją porzucić w połowie lektury.
|
Autor: Klemens
|
|
|