Sartadź Singh najlepsze lata ma już za sobą. Jest czterdziestokilkuletnim rozwiedzionym policjantem, cynicznym, bez perspektyw zawodowego rozwoju. Jednak gdy dowiaduje się, że w mieście przebywa jeden z najbardziej nieuchwytnych przywódców mafijnego półświatka, Ganeś Gaitonde, a kryjówka, w której się zabarykadował, jest szczelnie otoczona przez policję, zaczyna wierzyć w odmianę losu. Ale Gaitonde popełnia samobójstwo, zostawiając masę brudnych pieniędzy i więcej pytań niż odpowiedzi. Choć oficjalnie sprawa zostaje zamknięta, na polecenie służb wywiadowczych Sartadź zaczyna dociekać przyczyn owego samobójstwa. Ślady prowadzą go w głąb ciemnych podziemi metropolii, w świat przestępczości zorganizowanej i powszechnej korupcji.
„Shantaram” na nowo odkryło dla zachodniego czytelnika specyfikę indyjskiego Subkontynentu, zamieszkujących go społeczności, której euroatlantyckie wyobrażenia stanowią wciąż przebitki kart wychodzących spod pióra
Kiplinga. W związku z tym powstała nowa moda na „smak curry”. Z natury rzeczy nie wszystkie propozycje wydawnicze są w stanie mu zadośćuczynić, gdyż książka
Gregory’ego Davida Robertsa stanowiła po prostu znakomitą literaturę. Czy więc „Święte gry” stanowią przykład usiłowania „odcięcia kuponów”, czy też niosą za sobą swoją własną jakość?
Wydawnictwo Marginesy zdecydowało się na dość niestandardowy krok, albowiem wyżej wskazywana publikacja niejako wpisywała się w nurt literatury z czasów kolonialnych, przedstawiającej egzotykę oczami przedstawiciela Zachodu. Tymczasem rzeczony wydawca uznał, iż warto zadać sobie pytanie jak samych siebie postrzegają sami Indusi.
„Święte gry” to publikacja, której akcja rozgrywa się na kilku planach, tak chronologicznych, jak i geograficznych. Choć początkowo zabieg ten może być konfudujący, czytelnik szybko zyskuje w nim orientację, albowiem związek pomiędzy nimi został ujawniony właściwie na samym początku. Poszczególne rozdziały są dość długie i czytelnik każdorazowo z pewną ulgą przyjmuje zmianę „otoczenia”, konstrukcja całości jest dobrze przemyślana i wyważona.
Wydawca przy tłumaczeniu zdecydował się na dość ryzykowny zabieg, tłumacząc część fraz, a jednocześnie inne pozostawiając w formie oryginalnej (choć z transkrypcją). Recenzowana pozycja bynajmniej nie pozostawia ich bez tłumaczenia czy swego rodzaju skorowidzu, niemniej trochę zaburza to płynność lektury. Z jednej strony czytelnik może sobie lepiej uświadomić specyfikę
indoeuropejskiej rodziny językowej (maderćod i wszystko jasne), z drugiej sprawia to wrażenie nieco sztucznej bariery. Ale znowu, decyzję tą można obronić chociażby poprzez wskazanie na heterogoniczność społeczności Bombaju-Mumbaju i całego Subkontynentu, również językową.
„Święte gry” to lektura wciągająca, nieco bardziej realistyczna niż wspomniana na wstępie publikacja, zarazem nie pozbawiona pewnej baśniowości, jakkolwiek stroni ona raczej od nurtów magicznych. Niektóre jej wątki mogą wzbudzać lżejszą czy głębszą zgagę czytelniczą, niemniej jednak całościowo jawi się ona jako wcale apetyczna, uświadamiając jak bardzo przy swym zróżnicowaniu jesteśmy zarazem takimi samymi ludźmi.
|
Autor: Klemens
|
|
|