Pod niebem Valhalli, w sąsiedztwie Fenrira niełatwo się żyje, lecz łatwo umiera. Lecz w przeciwieństwie do gwiazd, ludzie nie umierają w milczeniu. Adam Bartold przekona się wkrótce, że naukowcy ze stacji badawczej ukrywają mnóstwo nienaukowych sekretów i niejedną śmierć. Od grupki intelektualistów zależą losy Federacji Międzygalaktycznej, a walka dobra i zła wcale nie odbywa się w mikroskali. Na dodatek Zoroaster niechętnie zrzeka się swoich tajemnic...
Kosmos miłośnikowi beletrystyki zwykł się kojarzyć z dwoma podgatunkami literatury – space-operami w stylu
„Gwiezdnych wojen” czy
„Diuny” oraz tzw. twardą (hard) science fiction, której jednym z najznakomitszych przedstawicieli był Polak
Stanisław Lem (choć także niestroniący od sięgania bo „galaktyczną” scenerię w celu snucia przypowieści i moralitetów, o słynnych bajkach – robotów – nie wspominając). Sięgając po książkę
Rafała Dębskiego zastanawiałem się w konsekwencji, z którym rodzajem książki będę miał do czynienia – tymczasem autor spłatał mi figla.
„Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu” to bowiem kolaż obu wspomnianych wyżej podgatunków. Z jednej strony bowiem czytelnik zostanie uraczony towarzystwem naukowców, gros z których stanowić będą przedstawiciele nauk ścisłych, w szczególności fizycy kwantowi etc. Z drugiej zaś oś fabuły będzie miała charakter typowy dla kryminałów i w dużej mierze mogłaby ona zostać ulokowana na jakiejś tymczasowo odciętej od świata wyspie.
Tak jest, skojarzenia z
„Dziesięcioma murzynkami” Agathy Christie bynajmniej nie są nieuzasadnione, nie uwierzyłbym bowiem w żadnym razie w brak inspiracji pisarza tym niewątpliwym klasycznym utworem „detektywistycznym”. Główny bohater książki, Adam Bartold, jest typowym „outcomerem”, przybyszem z zewnątrz, który ze względu na swą bezstronność zdaje się być idealnym kandydatem do rozwiązania zagadki tajemniczych śmierci zachodzących w odizolowanym środowisku, aż kipiącym od skrywanych emocji. Tak naprawdę zdaje się on być zbędnym, naruszającym równowagę zmierzającą do pożądanego przez wszystkich pozostałych członków misji celu. Nawet jeśli tymże miałaby być śmierć każdego z nich...
Od razu pragnę wskazać, że książka w żadnym razie nie jest drastyczna, właściwie poza jednym przypadkiem brakuje jakiegokolwiek poruszającego wyobraźnię opisu, a i ten zdaje się być niezwykle „kliniczny” na tle współczesnych reprezentantów gatunku, ale też i nawet twórczości angielskiej mistrzyni gatunku. Czytelnik przez cały czas jest zaintrygowany – co jest niewątpliwą zaletą recenzowanej pozycji – i właściwie ani przez chwilę nie odczuwa strachu – co niektórzy z pewnością uznają za wadę.
Osoby, które po dziś dzień budzą się spocone z traumatycznych koszmarów o pilocie Pirxie pragnę uspokoić – wątki naukowe, jakkolwiek obecne, są podane w bardzo strawnej postaci, nawet gdy mowa jest o fizyce mikrocząsteczek i spinie kwantowej. I jakkolwiek w dyskusjach między postaciami pada chociażby słowo „bozon”, nie trzeba znać jego znaczenia, by nie utracić żadnej przyjemności z lektury. Z drugiej strony może to być odstręczające dla miłośników prozy
Stephensona czy
Dukaja.
Czasu spędzonego nad
„Zoroastrem. Gwiazdy umierają w milczeniu” nie uważam za zmarnowany – autor wdzięcznie bowiem porusza się między konwencjami, jak też między różnymi dyscyplinami i gałęziami nauki, ba, nie stroni również od refleksji o charakterze estetycznym czy religijnym. Nie jest to w żadnym razie książka ponadczasowa, a jej zakończenie jest dyskusyjne (choć od razu zaznaczam, że wcale nie absurdalne), ale w zalewie najprzeróżniejszych kryminałów czy produktów „startrekopodobnych” jest to w mej ocenie pozycja pozytywnie się wyróżniająca.
|
Autor: Klemens
|
|
|