Toby, ocalała ze stworzonej przez człowieka zarazy, która spustoszyła ziemię, opowiada historie. Historie o dawnym świecie i historie, które ukształtują świat nowy.
Opowieści tych uważnie słucha Czarnobrody, jeden z niewinnych Derkaczan, istot stworzonych po to, by zastąpiły ludzi. Ich prorok, Yeti-Jimmy, zapadł w śpiączkę, wybierają więc sobie nowego bohatera – Zeba, mężczyznę, którego kocha Toby. Same opowieści jednak nie wystarczą, gdy garstka ocalałych musi dać odpór przebiegłym świnionom, napadającym na ich skromny ogród, i zdziczałym, podstępnym paintbólowcom.
Margaret Atwood przy tworzeniu
„MaddAddama” przyjęła podobną metodę, co przy okazji pisania
„Roku Potopu” – mianowicie sięgnęła po znane już postacie, którym w miejsce dotychczasowej trzeciorzędnej roli powierzyła pierwszy plan – jeśli więc czytelnika zaintrygował wcześniej Zeb, to na pierwsze rozdziały rzeczonej pozycji winien reagować wręcz z wypiekami na twarzy.
Podobnie jak to było wcześniej, akcja opowiadana jest niejako z perspektywy dwóch wątków czasowych – sprzed Zagłady i po niej, przy czym ponownie znacznie większa część została poświęcona pierwszej z nich. Czytelnik z grubsza wie, co się zdarzy, nie do końca jednak jak.
Postać młodego Zeba – i jego rodziny – jest intrygująca, jakkolwiek nieco zbyt „bohaterska”, jest to bowiem self-made man co się patrzy, któremu żadne zagrożenie nie jest groźne i który zna odpowiedź na każde pytanie. Co czyni lekturę bezstresową, ale…
Problem w tym, że jeśli w przypadku
„Roku Potopu” autorka balansowała na granicy prawdopodobieństwa, o tyle w przypadku
„MaddAddama” wszystkie szwy puściły. Opowieść zamiast delikatnie nawiązywać do poprzednich wydarzeń wręcz je wypacza, pozbawia głębi czy sensu. Deus ex machina goni deus ex machinę, ludzkość w bogactwie swej mnogości zostaje zredukowana do kilku herosów niczym z greckiej mitologii.
Niestety, po wielokroć inteligencja czytelnika jest obrażana, wcześniej misternie układane puzzle przestają do siebie pasować niczym kwadrat do koła, całość sprawia wrażenie upchanej na siłę. Jest bezstresowo i bez sensu.
„MaddAddam” to książka rozczarowująca niemal pod każdym względem. Tylko warsztat autorki ratuje ją w sposób umożliwiający zaciekawienie, zabrakło jednak prawdziwie krytycznej analizy na etapie jej tworzenia. Nie pozostaje więc nic innego, jak skrytykować ją post factum.
|
Autor: Klemens
|
|
|