Pete Banning był wzorowym obywatelem Clanton – odznaczonym bohaterem II wojny światowej, głową prominentnego rodu, dobrym chrześcijaninem gorliwie uczęszczającym do miejscowej świątyni metodystów.
Pewnego październikowego poranka obudził się wcześnie, pojechał do miasta i, zupełnie spokojny, zastrzelił swojego przyjaciela, wielebnego Dextera Bella.
Jakby morderstwo samo w sobie nie było dość szokujące, to jedynym, co Pete powiedział potem szeryfowi, prawnikom, sędziemu i ławie przysięgłych, było: „Nie mam nic do powiedzenia”. Najwyraźniej nie obawiał się śmierci i był gotowy zabrać swój prawdziwy motyw do grobu.
Oddając się czytelniczej pasji czasami można zapomnieć, iż wiele obiektów owej atencji nie powstaje w próżni, nie stanowi efektu jedynie relacji między refleksjami umysłu pisarza a jego piórem tudzież inną maszyną do pisania – niejednokrotnie na jej powstanie wpływ ma szereg innych czynników, w tym naturalnie ekonomicznych. Poprzednie spostrzeżenie można rozpatrywać w kategoriach nieznośnego wręcz banału, ale nawet takiej
Agacie Christie zdarzyło się napisać książkę „na złość” wydawcy, bublowego produkcyjniaka... który i tak się sprzedał niczym na pniu. Od skojarzeń tych nie mogłem się opędzić podczas lektury
„Czasu rozrachunku”.
Akcja powieści rozgrywa się na klasycznym, wręcz stereotypowych amerykańskim Głębokim Południu epoki II wojny światowej, a więc okresu, gdy prawa Jima Crowa mają się jeszcze znakomicie, podobnie jak mentalność Objawionego Przeznaczenia połączona jednak z pewnym gospodarczym oraz cywilizacyjnym zaawansowaniem.
John Grisham nie zwykł tworzyć „zwykłych” kryminałów, ale sceneria przybrana dlań jest dość atrakcyjna.
Autorowi umiejętnie również udaje się zawiązać akcję, razić niczym gromem z jasnego nieba opisywaną dość senną społeczność, poddając pod zastanowienie czytelnika cóż takiego w istocie się stało. Drogi Czytelniku, wybacz jednak potencjalną zdradę zamysłu fabularnego autora, albowiem odpowiedź jest wysoce niesatysfakcjonująca, psychologicznie nieprzekonująca. Nie sposób nie odnieść wrażenia, iż amerykański pisarz sam nie potrafił znaleźć odpowiedzi na wymyśloną przez siebie zagadkę, a co gorsza, sam zarzucił kilka swych wcześniejszych pomysłów…
Niezbyt nowatorska jest również scenografia prezentowanych wydarzeń –
„Dzień rozrachunku” nie mówi niczego nowego o Południu jako takim, a w prezentacji dawno znanych prawd jest wręcz zbyt dosadny i bezpośredni. Jego najmocniejszą stroną jest część poświęcona drugowojennym losom Filipin, acz prezentowanych wyłącznie z amerykańskiej perspektywy.
„Dzień rozrachunku” to książka niemal pod każdym względem rozczarowująca – będzie się ona jawiła jako przeciętny kryminał, przeciętne dzieło
Johna Grishama, przeciętna powieść historyczno-obyczajowa, o dość przeciętnych rozdziałach poświęconych wydarzeniom wojennym. Oby to był tylko przejaw literackiej złośliwości autora o jednorazowym charakterze.
|
Autor: Klemens
|
|
|