Spalili jej dom. Porwali jej brata i siostrę. Ale zbliża się czas zemsty. Płoszka Południe miała nadzieję pogrzebać krwawą przeszłość, ale zamiast tego będzie musiała odkurzyć dawne paskudne zwyczaje, by odzyskać swoją rodzinę.
Pościg powiedzie ją przez jałowe równiny do przygranicznego miasteczka ogarniętego gorączką złota, poprzez konflikty, pojedynki i masakry, wysoko w nieznane góry, gdzie czekają Duchy…
Joe Abercrombie wracając do uniwersum wykreowanego na potrzeby cyklu
„Pierwszego prawa” przyjął swego rodzaju klucz geograficzny – dokonując kilkuletnich skoków czasowych zmieniał scenerię, niejako ukazując czytelnikowi kolejne obrzeża świata, którego dotychczas zaprezentował ścisłe centrum. Po wschodzie i północy przyszła pora na zachód.
A właściwie Dziki Zachód, bo tytułowa (bynajmniej jeszcze nie czerwona) kraina odwołuje się do całego mnóstwo mitów i archetypów kojarzonych z XIX-wiecznym amerykańskim interiorem – bezkresnych prerii, mniej czy bardziej wrogich (i wygłodzonych) tubylców, gorączki złota i rządów bezprawia konfrontowanych z zaprowadzaniem porządku i tzw. postępu. Może brakuje rewolwerów (choć bohaterowie rzeczonego świata zaczynają odkrywać potęgę prochu), ale miłośnicy westernów i tak poczują się niczym w Teksasie kowbojów.
Zgodnie ze swą tradycją spin-offów autor umiejętnie powierza pierwszy plan całkiem ciekawym nowym postaciom, krzyżując jednak ich drogi z postaciami dotychczas drugo- czy wręcz trzecioplanowymi. Urocze są zresztą formy komizmu pojawiającego się przy tej okazji, niedostrzegalnego dla nowych czytelników – bez wielkiego jednak wpływu na ich poziom satysfakcji z lektury oraz zrozumienie fabuły – ale wręcz po pratchettowsku wywołującym porozumiewawcze uśmiechy na twarzach weteranów serii.
Szkoda tylko, że całości zabrakło spójnego głównego wątku fabularnego od pierwszego do ostatniego rozdziału. W istocie mamy raczej do czynienia ze zbiorem scenek rodzajowych, pozycji tej daleko chociażby do rozmachu
pierwszego spin-offa, mimo że ten wszak również dzielił się na kilka wyraźnych części.
„Czerwona kraina” mogłaby stanowić pewne pożegnanie z uniwersum, jakkolwiek jednak czytelnik jest świadom, że autor pozostawił sobie zbyt wiele punktów wyjścia do kolejnych – liczba mnoga nieprzypadkowa – kontynuacji. Zarazem chyba jak mało która pozycja
Abercrombiego zasługuje ona na drobienie lektury, zaniechanie holistycznych podejść.
|
Autor: Klemens
|
|
|